Ostatnie dwa dni naszego pobytu w Birmie spędziliśmy
ponownie w największej z byłych stolic -
Rangoon. Umęczeni wielogodzinnym transportem nocnym autobusem (B. spał 12 minut :-) ) nie mieliśmy zbyt
wiele zapału do odkrywania zakamarków tego wonnego miasta. Udaliśmy się jedynie
do najokazalszej w Birmie świątyni Schwedagon Pagoda:
oraz nad rzekę aby podziwiać zachód słońca. Nie wytrzymał
porównania z przepięknymi zachodami słońca z Bagan czy Inle Lake…
Następnie zrobiliśmy porządki w naszym pięcioosobowym pokoju…
…przy pomocy kwiatka podładowaliśmy komputery…
… i udaliśmy się na lotnisko, skąd przylecieliśmy do
Bangkoku. W stolicy Tajlandii dziś mamy dzień „serwisowy”. Zrobiliśmy generalne pranie w lokalnej pralni (zobaczymy
czy wyschnie do wieczora…), naszym stopom zafundowaliśmy 15 minutową kąpiel w
akwarium z rybkami pożerającymi wszystko co na stopach znalazły (tzw. Fish SPA,
łaskotki 10/10!), poddaliśmy się torturom masażu tajskiego (cudowne uczucie! I
tylko dycha za pół godziny!), a na koniec po raz kolejny sprawiliśmy radość
naszym żołądkom, jedząc pysznego Pad Thai’a i popijając sokiem z granatów.
Mniam! Odkryliśmy także, gdzie Birmańczycy uczą się gotować…
Po soku od Pani z ulicy spodziewam się kolejnych wpisów o ryżu z solą ;-)
OdpowiedzUsuń