Dodatkowo trasę zakończyliśmy na wysokości 3.300 m. n.p.m. i od razu dopadły nas charakterystyczne dla choroby wysokościowej objawy – zmęczenie, zadyszka, problemy żołądkowe i ogólne złe samopoczucie. Resztę dnia spędziliśmy więc pod kołdrą, śniąc o własnym łóżku, kanapie, własnej łazience, pralce i innych dawno niewidzianych luksusach, do których tęsknimy coraz bardziej.
Kiedy w końcu udało nam się wydostać z łóżka, postanowiliśmy, że jednak wypada coś w Cuzco zobaczyć, skoro tłukliśmy się tutaj szesnaście godzin. Liczyliśmy, również, że w końcu uda nam się poznać nieco miejscową kulturę i...
Okazało się, że lepiej trafić nie mogliśmy. W mieście trwały właśnie obchody dnia edukacji (czy czegoś w tym stylu) i ulice zapełniły się dzieciakami w tradycyjnych strojach, tańczących w rytm lokalnej muzyki…
Były więc grupy w strojach ewidentnie inspirowanych amerykańskimi westernami…
…młodzi adepci sztuki napadów z bronią w ręku…
...i ten koleś...
A na placu głównym impreza dla młodzieży nieco starszej, rocznik '94…
… a wszystkiemu przygląda się tłum turystów. Cuzco jest bowiem turystyczne do granic wytrzymałości, pełno tu sprzedawców różnego badziewia, a także strojnych pań z małymi owieczkami, które komercyjnie pozują do zdjęć i nie dają sobie powiedzieć, że nie chcemy. Zatem owieczki w dłoń...
Trzeba jednak przyznać, że pomimo swej turystyczności, Cuzco, a szczególnie jego główny plac - Plaza del Armas - prezentuje się na tle innych peruwiańskich miast wyjątkowo dobrze. Ba, uznaliśmy nawet, że jest to najładniejsze miasto Ameryki Południowej jakie dotychczas widzieliśmy, a biorąc pod uwagę stan naszego ducha, komplement ten tym bardziej zyskuje na wadze...
0 komentarzy:
Prześlij komentarz