czwartek, 2 sierpnia 2012

Galapagos - I love boobies! ;-)


Nasz rejs trudno nazwać wakacjami. Bardziej przypominał on bowiem obóz treningowy dla żołnierzy służb specjalnych. Piąta rano pobudka, 5:45 śniadanie, 6:30 zaczynamy obchód kolejnej wyspy. Warto jednak wstać nawet i o trzeciej w nocy, żeby zobaczyć Espanolę – najlepszą naszym zdaniem ze wszystkich wysp, które widzieliśmy.



Dość powiedzieć, że prawie połowa naszych zdjęć, po prawie 900 (!!!)  pochodzi właśnie z Espanoli. Dzięki uprzejmości Marka mieliśmy możliwość używania lepszego obiektywu. Mark używał swojej lunety (obiektyw 70-400), nam sprezentował na jeden dzień swój codzienny obiektyw – Nikkor 18-200 (czyli z dziesięciokrotnym zoomem) – w którym od razu się zakochaliśmy. Dzięki temu M. mogła włączyć się w zawody do tej pory zarezerwowane dla dużych chłopców…

A fotografować było co, bo Espanola wręcz ugina się pod ciężarem zwierząt, które na niej zamieszkują. Oprócz malutkich laszczurek lawowych...

...mieliśmy również okazję spotkać setki iguan morskich w kolorze czerwonym…




…ptactwo przeróżne, od najmniejszych gołębi czy drozdów…


…przez większe nieco mewy...



 ...po niebieskonogie i maskowe głuptaki zwane przez nas cycuchami (po angielsku boobies, a boobies znaczy cycek ;-) )…

…aż do największych ptaków na świecie czyli albatrosów.

Cycuchy i albatrosy przygotowały dla nas dodatkowe atrakcje w postaci pokazów tanecznych. Nie były to jednak tańce ludowe, które do dziś M. wspomina z rozrzewnieniem ze swojej wycieczki do Delty Mekongu ;-) (w tym miejscu pozdrowienia dla Mery i Tiny), a tańce godowe. Taniec cycuchów polega na tym, że dwa ptaki chodzą wokół siebie i podnoszą swoje niebieskie stopy, prezentując je potencjalnemu partnerowi. 

Jeśli stopy okażą się wystarczająco niebieskie – dochodzi do spółkowania cycuchów i w efekcie pojawiają się młode cycuchy (tak, tak, uwielbiam cycuchy :-D), w postaci jajka.
Jeśli natomiast po dokładnym oglądzie...
 ...stopy okażą się zbyt blade, następuje foch!
...i z rozmnażania nici.

Albatrosy nie mają tak spektakularnych stóp, są za to lepszymi tancerzami i stosują bardziej zaawansowane układy choreograficzne. Taniec składa się z bujania głową na boki, symultanicznego otwierania dzioba, strzelania z dzioba czyli klekotania z dużą częstotliwością i wzajemnego dziobania się…

...z resztą zobaczcie sami.

W efekcie jajo, nie ma się co dziwić…
...a potem pisklaki. Takie to już życie albatrosa...

Kiedy się już napatrzyliśmy na życie na Espanoli, znowu wskoczyliśmy do wody, żeby popływać ze stworami morskimi od żółwi, przez ryby wszelkiej maści aż po płaszczki i rekiny. Nie mogliśmy jednak pływać w nieskończoność, gdyż o 14:30 umówieni byliśmy na sesję zdjęciową…

Trzeba Wam bowiem wiedzieć, że zdjęcia nasze nie są efektem wielogodzinnych polować z aparatem w ręku. Zwierzęta na Galapagos same ustawiają się do zdjęć. Najlepszym przykładem ten oto ptak, który kiedy fotografowaliśmy iguany, nagle ni stąd ni zowąd wyszedł zza naszej grupy, przespacerował się na kamień, który wszyscy fotografowali, ustawił w pozycji do zdjęcia i stał tak sobie przez pięć minut, po czym znudzonym krokiem odszedł tam, skąd przyszedł. 

Ostatnia sesja na Espanoli miała miejsce na najładniejszej plaży jaką widzieliśmy, pośród około setki lwów morskich. Jeszcze tytułem wyjaśnienia - lew morski to nie to samo co foka! Oprócz innych różnic lwa morskiego wyróżnia fakt posiadania ucha. O takiego:

:-)

A w całości lewki prezentują się następująco...




Tym optymistycznym akcentem zakończyliśmy rejsu dzień drugi, dopłynęliśmy do wyspy San Cristobal i następnego dnia skoro świt udaliśmy się na snorkling wokół Śpiącego Leona zwanego również Kicker Rock. Niestety z powierzchni wody nie zbyt wiele zobaczyliśmy, ale co się odwlecze…


1 komentarz: