czwartek, 2 sierpnia 2012

Galapagos - Poskramiacze lwów ;-)


Nasze wielogodzinne poszukiwania statku rejsowego nie poszły na marne. Statek pierwszej klasy EDEN okazał się statkiem pierwszej klasy ;-). Okazało się również, że cena, którą zapłaciliśmy za trzydniowy rejs bardzo dobrze wyposażonym i nowym statkiem była bardzo atrakcyjna. Rezerwowaliśmy bezpośrednio u właściciela łódki, przez co zapłaciliśmy ok. 25% mniej niż ci, którzy rezerwowali w agencjach już na Galapagos, ok. 50% mniej niż ci, którzy rezerwowali w Ekwadorze i… czterokrotnie mniej, niż spotkani później Duńczycy zapłacili za identyczny rejs gorszą łódką, rezerwowany jeszcze w Danii….


Oprócz udanej łódki trafiliśmy na bardzo udaną załogę. Para Austriaków, para Szwajcarów, para zupełnie normalnych Amerykanów mieszkających w Quito, Nowojorczyk Mark – zapalony fotograf i właściciel agencji turystycznej w Kostaryce – wraz z córką oraz jedyny niesparowany na pokładzie – Luis – Hiszpan urodzony w Niemczech, mieszkający w Szwajcarii. Luis i Mark, przypominamy, zdobyli Złotego Lwa Morskiego w kategorii aktor drugoplanowy ;-)

Pierwszym przystankiem na trasie naszego rejsu była wyspa Floreana.







Od początku kolonizacji Galapagos Floreana wybierana była jako miejsce zsyłki więźniów, czy też miejsce powstawania obozów pracy. Po kilku nieudanych projektach kolonizacyjnych (zazwyczaj kończyło się tak, że osoba władająca wyspą, marząca o stworzeniu na niej utopijnego społeczeństwa, była wygnana lub mordowana przez swoich podwładnych) Floreana zaliczyła również historię, która jeśli już nie doczekała się ekranizacji w Hollywood, to tylko dlatego, że żaden z reżyserów Hollywoodzkich tej historii nie usłyszał. Na wyspę sprowadziły się w XIX wieku dwie rodziny, które szukały raju na ziemi i świętego spokoju. Spokój ten zakłócony został przez rzekomą Baronową, która przypłynęła na wyspę wraz ze swoimi trzema kochankami i zadeklarowała, iż wyspa należy do niej. Cała historia zakończyła się wielokrotnym, do dziś niewyjaśnionym morderstwem. WOW!

Floreana znana jest również z pierwszego na Galapagos punktu pocztowego. Według tradycji turyści tu przyjeżdżający zostawiają pocztówki bez znaczka, a za ich dostarczenie odpowiadają osoby, które mieszkają w kraju adresata i pocztówkę znajdą. 

Oprócz poznawania mrocznych historii Floreany, po raz kolejny wpadliśmy na nasze ulubione Koreanki, które podróżowały tą samą trasą, tylko że na innej łódce.
Najciekawszym punktem pierwszego dnia rejsu było jednak nie to co na lądzie, a to co w wodzie. I tutaj nasz aparat miał pełne ręce roboty, bo przyszło nam bawić się w wodzie z lewkami morskimi!

Wiecie już jak wygląda życie samca lwa morskiego. Życie młodego lwa morskiego na Galapagos wygląda tak: 
Ósma rano śniadanie z cyca…

…od dziewiątej do dziesiątej trzydzieści zabawa z turystami…

…potem drzemka…

…obiad z cyca i po południu znowu zabawa z turystami…
Gdyby przeprowadzić wśród młodych lwów morskich referendum, z pewnością głosowałyby za zniesieniem zakazu dotykania ich przez turystów ;-) Dotykać lewków (i zwierząt w ogóle) jednak nie wolno, gdyż zapach turystów mógłby skonfudować mamę lewka, młody nie zostałby rozpoznany i niechybnie umarłby z głodu. Dlatego też powstrzymywaliśmy się od czochrania, tarmoszenia, głaskania, miziania i tulenia lewków morskich.

Ponieważ zdjęcia nie oddają do końca jak fantastyczna jest zabawa z lewkami morskimi, to służymy filmem ;-)

Oprócz lewków, w czasie snorklowania (czyli pływania w masce z rurką)….

…widzieliśmy też mnóstwo ryb…



…żółwi…


…czy innych rekinów….


…ale lewków nic nie przebije :-)

Po trzech godzinach w wodzie, problemów z zaśnięciem nie było i choć łódka w nocy bujała, to przespaliśmy caaaaaałą noc aż do 5 rano…


0 komentarzy:

Prześlij komentarz

Prześlij komentarz