czwartek, 2 sierpnia 2012

Galapagos - wycieczki (nieco)dzienne


Po szy-y-y-y-y-bki-i-i-i-m powro-o-o-o-o-cie z Isabe-e-e-e-e-li na Santa Cruz łodzią motorową pędzącą z prędkością dźwięku i trzęsącą nami na prawo i lewo, udaliśmy się do lokalnego centrum naukowego, gdzie naukowcy powiększają populację żółwi oraz iguan. Miejsce nieszczególnie spektakularne, biorąc pod uwagę całą resztę Wysp, do gustu najbardziej przypadł nam tor treningowy dla małych żółwi.

Żółwie po osiągnięciu wieku dwóch lat, z bezpiecznego i wypełnionego piaskiem kojca przenoszone są do zagrody przypominającej teren naturalny, gdzie mogą ćwiczyć wchodzenie po skałach wulkanicznych. Po trzech latach treningu, kiedy są już w miarę dużymi żółwikami (mają wtedy ok. 25 cm. długości, po osiągnięciu wieku stu pięćdziesięciu lat mogą mieć nawet ponad 1,5 metra i ważyć grubo ponad 300 kilo!), są wypuszczane na wolność.

Niestety nie udało nam się zobaczyć Samotnego George'a - ostatniego przedstawiciela jednego z gatunków wielkich żółwi. George zmarł w niewyjaśnionych okolicznościach, wkrótce po odwiedzinach naszych byłych współtowarzyszy podróży. Miał 175 lat, zostawił za sobą rodzinę i przyjaciół...

Dzień zakończyliśmy na piwie z nowymi znajomymi (pozdrawiamy!)…

…a nazajutrz skoro świt wskoczyliśmy na pokład kolejnej łodzi (brrr…) i udaliśmy się na wyspę Plazas Sur. Plazas Sur to płyta wulkaniczna przechylona nieco w bok. Z jednej strony mamy więc łagodne wejście do wody, które zamieszkują liczne lwy morskie…

…po środku płaską ziemię porośniętą kaktusami…


….które stanowią ładne tło dla lewków morskich ;-)

....i dają pożywienie pięknym iguanom lądowym…





…oraz skałkami, które służą za stołki mewom nocnym…


Mewy od czasu do czasu napadane są przez fregaty – prawdziwych piratów powietrznych. Fregaty łapią mewę za skrzydło, potrząsają nią na tyle mocno, że mewa zwraca połkniętą przed chwilą rybę i przechwytują pożywienie. Nie wierzycie? Mamy to na zdjęciu ;-)


Z drugiej strony wyspa kończy się w sposób bardziej dramatyczny…


Miejsce to upatrzyły sobie samce lwów morskich i spędzają tam czas odpoczynku. Lwy morskie są bowiem zwierzętami terytorialnymi i samce walczą ze sobą o terytorium. Im ładniejszy kawałek plaży, tym atrakcyjniejsze samice się na nim pojawiają. Jeden samiec alfa ma w swoim stadzie około 20-40 innych zwierząt (samic i młodych). Raz na około miesiąc stacza walkę z innym samcem, a przegrany udaje się na rekonwalescencję do miejsc zwanych koloniami kawalerskimi. Życie samców lwów morskich polega więc na tym, że przez miesiąc zajmują się zapładnianiem samic i doglądaniem młodych, po czym przegrywają walkę z rywalem (wygląda ona dość komicznie i trwa może z 10 minut, kończy się przeważnie bez urazów) i udają się na wypoczynek w miejsce gdzie z innymi samcami odpoczywają od samic jedząc ryby i gapiąc się na fale. Ech… ;-)

Zazdroszcząc lwom morskim popływaliśmy trochę w oceanie, ale miejsce wybrane przez naszego kapitana było dość ubogie w ryby i inne stworzenia. Wróciliśmy do hotelu padnięci, zasnęliśmy jak dzieci, a o piątej rano ze snu wyrwał nas budzik, gdyż przyszła pora na kolejną wycieczkę. Uff, tempo takie, że nie ma kiedy się w głowę podrapać…

Następnym punktem programu była wyspa Bartolome, znana z atrakcyjnych widoków. Bartolome jest wyspą wulkaniczną, a w zasadzie wulkanem wystającym z wód oceanu. 



Nawet w takich warunkach potrafią jednak wyrosnąć rośliny. Najciekawszą z nich był wulkaniczny kaktus, który produkuje swoją własną glebę. Ponieważ na wulkanie gleby brak, kaktus przeznacza część ze swoich odnóg na jej produkcję, a obumierające części kaktusa stwarzają możliwość rozwojowi dla pozostałych. Bardzo to wszystko ciekawe…

Po wspięciu się po 365 schodach doszliśmy do miejsca, z którego widok faktycznie zasługuje na bycie najczęściej fotografowanym miejscem (w którym nie ma zwierząt) na Galapagos.
Na koniec wycieczki znowu zrobiliśmy nura do wody i tym razem było już dużo ciekawiej. Przed Państwem Sony DX-20 w swoim podwodnym debiucie!







Udało nam się sfotografować również pingwina, ale był tak szybki, że ledwo udało się go złapać i nasz konsultant do spraw jakości zdjęć (M.) nie zezwolił na umieszczenie zdjęcia na blogu ;-) 

Z wypiekami na twarzy wróciliśmy do portu o 17:30 a o 18:00 czekała na nas już nasza Łódź EDEN, na której wykupiliśmy trzy dniowy rejs po południowych wyspach!

1 komentarz: