niedziela, 26 sierpnia 2012

Maćku! Pić kup!


Pogłoski na temat tego, że Peru jest krajem niedrogim, są mocno przesadzone…

W środowy poranek wsiedliśmy w peruwiański pociąg, którym dostaliśmy się z Ollantaytambo do oddalonego o 50 kilometrów Aquas Calientes. Bilet w dwie strony na tej półtoragodzinnej trasie potrafi kosztować nawet 400 dolarów amerykańskich! Nam w najtańszym wariancie (podróż o świcie i powrót w nocy) udało się nabyć bilety w cenie 90 od osoby, czyli i tak znacznie drożej niż na przykład bilet Intercity na trzystukilometrowej trasie Warszawa – Katowice. 

Po wydaniu kolejnych 10 dolarów od osoby za bilet na piętnastominutową jazdę autobusem (pod stromą górę, dlatego nie zdecydowaliśmy się na pieszą wyprawę), 50 dolarów za bilet wstępu i 20 dolarów za przewodnika, który tym razem szczęśliwie mówił po angielsku, udało nam się dotrzeć do miejsca będącego punktem numer jeden na liście rzeczy do zobaczenia w Ameryce Południowej – legendarnego „zaginionego miasta Inków”, czyli Machu Picchu. 

Jednak katowicki Spodek to nie to samo ;)

Samo miasto nie powala może na kolana swoją architekturą (nam kojarzyło się nieco z naszym Biskupinem)…


…ale dziesięć punktów na dziesięć możliwych otrzymuje za lokalizację…


Miasto Machu Picchu zbudowane zostało przez lud Quechua w latach ok. 1450 – 1570. Całość nie została ukończona, co widać po pozostałych w mieście ogromnych, nieprzetworzonych kamieniach, a budowa miasta przerwana przez najazd Hiszpanów na imperium Inków. Po przegranych kolejnych bitwach ostatni Inka (król) wezwał wszystkich swoich poddanych do obrony ostatniego bastionu – miasta Vilcabamba, położonego ok. 30 km od Machu Picchu. Mieszkańcy Machu Picchu porzucili więc swoje miasto i udali się bronić Vilcabamby – jak się okazało nieskutecznie. Jednak dzięki temu, że w czasie przenosin do Vilcabamby zatarli wszelkie szlaki prowadzące do Machu Picchu, Hiszpanie nie odnaleźli ukrytego w wysokich górach miasta. Pamięć o nim przetrwała w ludowych opowieściach, jednak z czasem jego lokalizacja została całkowicie zapomniana.


Dopiero w 1902 roku lokalni wieśniacy natrafili na ruiny położone na szczycie góry, a swoją wiedzą, w zamian za jeden Sol napiwku, podzielili się z amerykańskim historykiem – Hiramem Binghamem, który w 1911 roku przemierzał terytorium Peru. Badacz wspiął się na górę, zobaczył niesamowite ruiny, całość udokumentował na zdjęciach i pochwalił się swoim odkryciem na łamach National Geographic. Bingham zrobił wtedy 200 zdjęć. M. zrobiła 300. Turbo-dymo-M. ;)

Amerykanie bardzo podniecili się odkryciem i wysłali do Peru kolejne ekspedycje, które zabrały z Machu Picchu grubo ponad 1000 artefaktów w celach badawczych. Amerykanie mieli je zwrócić w ciągu dwóch lat, które potem przedłużyły się do 20. Wszystkie dotychczasowe prośby Peruwiańczyków o zwrot do dziś nie oddanych przedmiotów przypominały walenie głową w mur... 

...więc w setną rocznicę odkrycia Machu Picchu rząd Peru wytoczył w końcu Amerykanom proces :)

Są różne teorie na temat tego do czego służyło miasto Machu Picchu. Najbardziej prawdopodobna mówi o tym, iż był to swego rodzaju uniwersytet dla astrologów. Na korzyść tej teorii, oprócz samej konstrukcji miasta ściśle powiązanej z położeniem gwiazd, przemawia również fakt, iż mieszkało tu jedynie ok. 500 osób. Nie odkryto tu również szczątków ludzkich, co oznacza, że mieszkańcy Machu Picchu opuszczali miasto przed śmiercią. Lud Quechua dzięki astronomii właśnie potrafił zapanować nad produkcją rolną, czego nie potrafiły inne ludy zamieszkujące Amerykę Środkową przed najazdem Hiszpanów i dzięki temu Inkom udało się podbić terytorium wielkości prawie 1/3 całego kontynentu.

Obecnie Machu Picchu zamieszkują lamy, które dbają o utrzymanie tutejszej zieleni…

...pilnują majątku...


…oraz stwarzają niemieckim turystkom możliwość wykonania efektownych zdjęć…

;-)

Z Machu Picchu zeszliśmy piechotą po schodach do Aquas Calientes. Róznica poziomów to 400 metrów, więc nasz spacer odpowiadał zejściu po schodach ze szczytu Empire State Building :) 

Złapaliśmy pociąg do Ollantaytambo...


...skąd następnego dnia udaliśmy się do ostatniego punktu naszej wyprawy po Świętej Dolinie – miasta Pisac. Pisac słynie ze swojego targowiska, jednak zamiast lokalnego targu natrafiliśmy tu na bardzo turystyczne targowisko z setkami koszulek, dywanów i innego badziewia wspaniałego asortymentu idealnie nadającego się na prezenty ;-)




Po zaliczeniu targu wróciliśmy do Cuzco, skąd dzisiaj, wyposażeni w katar i bardzo, bardzo już zmęczeni, udaliśmy się dalej na wschód, w kierunku najwyżej na świecie położonego jeziora. Wspominaliśmy, że wysokość 3.300 m. n.p.m. nam nie służy? No to pozdrawiamy z 3.828 m. n.p.m…

4 komentarze:

  1. Dzień dobry, M. i B.! Zobaczyliście już zapewne wszystkie cudowności świata, poznaliście stare cywilizacje, jakże mądre. A teraz patrzycie na nas z wysoka!!! A może chcecie, żebyśmy wierzyli, że tęsknicie za stabilizacją?! A tak naprawdę miasto Inków robi wrażenie. Ciekawe, jak wyglądałaby nasza cywilizacja, gdyby oni przetrwali. Niesamowite... Mimo wszystko podziwiam Waszą wytrzymałość fizyczną i psychiczną, ale czekam na kolejny wpis z ... ile??? 3 tysiaki coś tam, coś tam metrów. GA

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękujemy za komplementy, ale są na wyrost! Właśnie leżymy w łóżku, bo nasza wytrzymałość się skończyła i dopadło nas choróbsko. Nie mamy póki co materiału na kolejne wpisy, chyba że zrobimy zdjęcia wszystkim lekarstwom, które kupiliśmy po drodze, a trochę tego jest ;)

      Usuń
  2. Czy ja mogłabym dostać prezent w postaci tego puszystego, białego dywanu z lamą? Najlepiej żeby lama była w takiej naturalnej wielkości.

    OdpowiedzUsuń