poniedziałek, 6 sierpnia 2012

O wyzszosci lamy nad zolwiem...


Po podróży zaskakująco wygodnym i mało śmierdzącym autobusem dotarliśmy z Guayaquil – największego miasta Ekwadoru - do Cuenci, czyli miasta trzeciego pod względem wielkości. Od Guayaquil różni się Cuenca bardzo i wygląda raczej na małą miejscowość niż półmilionowe miasto. Kiedy już zmusiliśmy się do wstania, a pierwsza od wielu dni możliwość pospania dłużej była wyjątkowo kusząca, ruszyliśmy w POM czyli powolny obchód miasta. Niestety pośród urodziwych kamienic…

…ciekawych graffiti…


…i strojnych kościołów…



…z wielkim rozczarowaniem stwierdziliśmy całkowity brak lwów morskich oraz cycuchów, które towarzyszyły nam przez poprzednie 11 dni. No jak to tak można bez albatrosa czy choćby średniej wielkości iguany? No jak? 

W drodze do hostelu weszliśmy do muzeum, żeby zobaczyć skurczone czaszki, czyli trofea zbierane przez lokalnych wojowników…

…ale sił starczyło nam na dwudziestominutowe zwiedzanie. No bo chociaż jakąś fregatę by dali, a tu tylko jakieś dywany i inne ponczo…

Tak nas ten brak zwierzyny pozbawił energii, że cały następny dzień postanowiliśmy spędzić na nicnierobieniu. Usadowiliśmy się w knajpie, pooglądaliśmy Olimpiadę – do śniadania nasi siatkarze zgrzmocili Argentyńczyków…

…i mozolnie załadowaliśmy wszystkie nasze zaległe posty z Galapagos :-) Tym szczęśliwym akcentem zamknęliśmy ten etap naszej podróży i byliśmy gotowi na nowe wyzwania!

Pierwszym wyzwaniem był powrót do trybu efektywnego wykorzystywania czasu. Czyli godzina piąta, minut trzydzieści, kiedy pobudka zaaaaaagrała! I w drogę! Godzinę jazdy autobusem od Cuenci leży bowiem Park Narodowy Cajas. Wejście do parku leży na wysokości 3.950 m. n.p.m., czego dowiedzieliśmy się na miejscu. Na szczęście wiedzieliśmy, że będzie zimno i mokro, więc w pełni przygotowani do ekstremalnych warunków atmosferycznych, ubrani w kurtki, polary, bieliznę termalną, długie spodnie, czapki i rękawiczki…

…punktualnie o godzinie 8:18…

…wyruszyliśmy na szlak. I po pięciu minutach zdjęliśmy kurtki i czapki, potem bieliznę termalną, a na końcu polary, ponieważ pogoda tego dnia wyjątkowo nas rozpieszczała :-) Efektem czego zaliczyliśmy bardzo przyjemny, czterogodzinny spacer oraz wykonaliśmy takie oto zdjęcia, za które przepraszamy Was w ten poniedziałkowy poranek ;-)








Po dwóch godzinach spaceru, kiedy okoliczności przyrody były wyjątkowo korzystne, a zamiast kamieni i żwiru pod stopami pojawiła się zielona trawka, pozwoliliśmy sobie na krótką przerwę…

…jednak szybko oprzytomnieliśmy i zdaliśmy sobie sprawę, że opalanie się na 4.000 metrów nad poziomem morza nie należy do najbezpieczniejszych sportów na ziemi. Ruszyliśmy więc w dalszą drogę…







…odkryliśmy wyższość lamy nad żółwiem (lama jest o 4 tysiące metrów wyżej)...
i zdążyliśmy w sam raz na obiad oraz tuż przed zmianą pogody. Kiedy czekaliśmy na autobus, powróciły czapki, rękawiczki i kurtki, bo zrobiło się naprawdę zimno! Na szczęście autobus nie dał na siebie długo czekać, miejsc starczyło akurat na tyle, że ostatnie wolne, tuż przy kierowcy, zajął B., dzięki czemu mógł streścić kierowcy najnowszą historię Polski oraz wysłuchać rekomendacji dotyczących naszej dalszej trasy. Kierowca polecał gorąco miejscowość Vilcabamba, do której następnego dnia, zgodnie z wcześniej ustalonym planem, wyruszyliśmy.

5 komentarzy:

  1. Dziękuję za kartkę z serii "Dyktator Kraju". Żaba doleciała wczoraj. Czekam na dyktatora z Ekwadoru lub Peru, bo od czasu upadku IV RP u nas wciąż niedobór ;-)

    OdpowiedzUsuń
  2. Zdjęcia przecudne, miejsca nieziemskie, woda jak łza i tylko ta lama sierota na samym końcu! Dlaczego?! Pozdrowienia z III RP, niestety.
    Poza tym wyglądacie świetnie, w szególności M.

    OdpowiedzUsuń
  3. Lama-sierota super. Pozostałe zdjęcia też piękne. A jeśli się nie podoba w III RP to przecież można wyjechać. Na przykład w podróż dookoła świata :-)))

    OdpowiedzUsuń
  4. ... albo na Białoruś niedaleko.

    OdpowiedzUsuń
  5. Proszę nam się tutaj w rozgrywki międzyrzeczpospolitowe nie bawić na blogu. My z chęcią wrócimy do RP choćby i XVII, bo nasz kraj piękny jest i basta! :)

    OdpowiedzUsuń