niedziela, 21 października 2012

Złote Globy cz. 2


Pora na drugą część ceremonii rozdania Złotych Globów.  Dziś wręczamy nagrody w kategoriach które trudno wrzucić do jakiegoś konkretnego wora. Wrzucamy więc to co zostało do wora numer dwa :-)

Na początek coś żenującego czyli nagroda w kategorii NAJBARDZIEJ ŻENUJĄCY MOMENT W PODRÓŻY. Ponieważ mamy wysoki poziom empatii, to żenada nie musi być żenadą powodowaną przez nas samych. Nominowaliśmy w tej kategorii wszystko, co przyprawiło nas o to uczucie, kiedy spuściliśmy wzrok i wstydziliśmy się za kogoś.

Śpiewający pasażer w nocnym autobusie w Wietnamie
Godzina druga w nocy, trasa z Nha Trang do Hoi An, wszyscy śpią, oprócz jednego śmiałka, który swojej ukochanej śpiewa wietnamskie pieśni miłosne. Romantyczne do wyrzygania.

Dwa szczury w knajpie w Hue
Z rekomendacji Lonely Planet udaliśmy się do knajpki w formie domku z bambusa. Oprócz zupy o smaku męskiej toalety, naszą uwagę zwróciły dwa wielkie szczury biegające po podłodze. A co na to załoga? Uśmiech od ucha do ucha i ignorowanie szczurów. Brakowało tylko aby pojawił się kucharz, wskazał palcem na szczura i zawołał „kuciak”…

Wycieczka po Delcie Mekongu
Ponieważ B. wybrał się na oglądanie tuneli wojennych, jedynym świadkiem tego wydarzenia była M. Jednak dawka żenady była na tyle wysoka, że starczyło na naszą dwójkę. Dość powiedzieć, że podczas wycieczki reklamowanej jako wycieczka po delcie Mekongu na samej rzece M. spędziła szesnaście minut. A oprócz tego była pszczela farma, wytwórnia cukierków i oczywiście tańce i śpiewy ludowe. 

Druga seria przygód Jacka Bauera
Kiedy utknęliśmy w Puno z powodu choroby, czas zabijaliśmy oglądaniem seriali. Mało jednak brakło aby nie tylko czas został uśmiercony, gdyż serial „24” systematycznie próbował mordować nasze komórki mózgowe, a najskuteczniejszy był w drugiej serii. To było tak głupie, że aż śmieszne, ale jednak dość żenujące.

 „Vamos a la Playa” na wyspie Uros
Kiedy już nacieszyliśmy się przygodami Jacka Bauera w Puno, trzeba się było ruszyć i zobaczyć lokalne atrakcje. Trafiliśmy na wyspę Uros, gdzie zostaliśmy podjęci przez piękne panie w lokalnych strojach, które zabrały nas do swoich tradycyjnych domostw. Wszystko byłoby w porządku, gdyby nie fakt, że wszystko było sztuczne i nastawione tylko i wyłącznie na sprzedaż asortymentu. A na koniec panie zaśpiewały nam „Vamos a la Playa” i pożegnały mówiąc „Hasta la Vista, baby!”. Dramat


Uwaga, uwaga! Najbardziej żenującym momentem naszej podróży była…

Wizyta na wyspie Uros!

I nie napiszemy o tym już ani jednego słowa :-)



Żeby dotrzeć do tych wszystkich żenujących oraz mniej żenujących miejsc potrzebowaliśmy środków lokomocji.  Który z nich został NAJBARDZIEJ NIEZAPOMNIANYM ŚRODKIEM LOKOMOCJI?

Pięcioosobowy Tuk-tuk w Bangkoku
Tuk-tuków zaliczyliśmy całą masę, ale już drugiego dnia udało nam się przejechać jednym całą naszą piątką. Biorąc pod uwagę, że był to tuk-tuk dla dwóch pasażerów, było całkiem wesoło ;-)

Trzęsący pick-up z nietoperzami w Laosie
Drogi w Laosie są jak drogi w Polsce, tylko troszkę inne. U nas, podczas nieustających remontów, gładki jest jeden pas, a drugi pokryty jest dziurami. W Laosie drogi również są w paski, ale poprzeczne – sto metrów dobrej drogi, sto metrów wertepów. I tak przez kilka godzin w pick-upie, w którym powinno zmieścić się osiem osób, a zmieściło kilkanaście, oczywiście część z nich w towarzystwie kur. A na każdym postoju okazja by zatankować nieco energii – pieczone nietoperze na patyku :-)

Old-schoolowa taksówka w Vinales
Starych samochodów na Kubie jest cała masa. Nam udało przejechać się kilkoma z nich, a jedną z najfajniejszych wycieczek odbyliśmy w taksówce w Vinales. Takich samochodów już się nie robi, a szkoda…

Piaskowy Buggy w Huacachinie
Tej przejażdżki długo nie zapomną nasze organy wewnętrzne, które obijały się o siebie przez pół godziny podczas zwariowanej jazdy piaskowym buggy. Nasz kierowca był prawdziwie szalony i co rusz aplikował nam „un pocito mas de adrenalina” :-)

Bezawaryjna Cessna w Nazca
Sam lot Cessną zapamiętamy bardziej ze względu na widoki, niż sam samolot, jednak nigdy wcześniej tak długo nie sprawdzaliśmy informacji o środku lokomocji, jak przed lotem w Nazca. Samoloty bowiem miały tendencję do pikowania i spadania z turystami na pokładzie. Podobno przepisy zostały zaostrzone, co zmniejszyło  ryzyko śmierci, jak i ilość firm dostępnych na rynku. Oczywiście malejąca podaż usług, przy niezmienionym popycie oznacza rosnącą cenę, więc za półgodzinny lot nad płaskowyżem zapłaciliśmy 90 dolarów. No ale przeżyliśmy ;-)


A najbardziej niezapomnianym środkiem lokomocji zostaje…

Trzęsący pick-up z nietoperzami w Laosie!

Było wszystko – dziurawa droga, ścisk, kury i nawet nietoperze. I wytrzęsło nas nie mniej niż na piaskowym buggy'm ;-) Unforgetable!





W podróży wykorzystywaliśmy również całą masę sprzętu podróżniczego. Zobaczmy więc co okazało się NAJBARDZIEJ NIEZBĘDNYM SPRZĘTEM PODRÓŻNYM. Oto nominacje:

Latarka nagłowna w wersji młody górnik
Kiedy B. dostał jedną od Dżaworów na urodziny pomyślał, że zgłupieli. Jednak szybko dokupiliśmy drugą, bo bez latarki ani rusz. Czy to książka w nocnym autobusie, czy wyprawa do jaskini, czy w końcu nagła potrzeba w miejscu gdzie akurat nie ma elektryczności ;-)

Przewodniki Lonely Planet na każdą okazję
Kolejny prezent, tym razem od przyjaciółki M. Oprócz trzech, które dostaliśmy, zakupiliśmy dwa dodatkowe. LP zaprowadziły nas wszędzie gdzie chcieliśmy, tylko czasami zaliczając wtopy w postaci knajpy z biegającymi szczurami. 

Moskitiera nagłowna
Kolejny prezent – od siostry B. Choć nie użyliśmy ani razu, to wielokrotnie posłużyła nam jako temat do opowieści na temat naszego sprzętu podróżniczego. Śmiechu było co niemiara ;-)

Blogodajny netbook Samsunga
Czy nam się przydał? Jest już 96 dowodów na to, że tak :-) Oprócz bloga pomagał nam w rezerwowaniu noclegów oraz oglądaniu przygód Jacka Bauera ;-)

Aparat nasz kochany Nikon D 5000
120 GB zdjęć i filmów. Z tego co słyszeliśmy, to całkiem niezłych :-) Po tym jak dzielnie się spisał, nasz Nikon zasługuje na prezent w postaci nowego obiektywu, który zapewne dostanie przed kolejnym wyjazdem. Aparat jednak nie zdobyłby nagrody, gdyby nie znakomita obsługa :-) Odpowiadając na Wasze pytania - większość zdjęć jest autorstwa M, część - w tym to obok, na którym widać Nikona :-) - zrobił B.


A najbardziej niezbędnym sprzętem podróżnym wybieramy…

Nikona D 5000!

Może laptop był bardziej wielofunkcyjny, ale jednak blog bez zdjęć by się nie obronił ;-) 



Po drodze udało nam się również zaliczyć kilka punktów programu, w których podskoczyło nam ciśnienie. W kategorii NAJBARDZIEJ EKSTREMALNY SPORT nominujemy…

Tubing w Vang Vieng ;-)
To sport bardzo ekstremalny, szczególnie jeśli chodzi o zawartość Mekong Whisky w drinkach. Trzygodzinny spływ łagodną rzeką na oponie z puszką piwa w ręku – uwaga, grozi śmiercią ;-)

Rafting na rzece Pacuare
Tu emocje już na poważnie. Znów na rzece, ale piwo musieliśmy zostawić na brzegu, bo przez pełne cztery godziny wiosłowaliśmy na komendę, żeby nie skończyć w odmętach rwącej rzeki Pacuare. Nie zawsze się udawało i M. raz wylądowała za burtą. 

Ziplining w Lesie Deszczowym
Trzydziestometrowy skok tarzana, zjazd na linie z sześćdziesięciometrowego drzewa, zjazd głową do przodu na kilometrowej linie nad stumetrowym wąwozem. Ekscytujące!

Nurkowanie przy Kicker’s Rock
Na 24 metrach, z kilkunastoma rekinami nad głową. Czekaliśmy na rekina młota, ale nie przypłynął. Za to M. postanowiła sprawdzić czy potrafi oddychać pod wodą bez tlenu i było dużo emocji.

Rowerowy zjazd Drogą Śmierci
Z czterech i pół tysiąca metrów nad poziomem morza na tysiąc dwieście. Najpierw wyprzedzanie ciężarówek na autostradzie, potem jazda najbardziej zabójczą drogą świata, która pochłonęła już tysiąc pięćset ofiar. I to momentami bez hamulców :-)


Za najbardziej ekstremalny sport, jaki mieliśmy okazję uprawiać, uznajemy…

Ziplining w Lesie Deszczowym!

To były prawdziwe emocje i mimo, że byliśmy przypięci do liny, wielokrotnie mieliśmy wrażenie, że to się może źle skończyć ;-)


0 komentarzy:

Prześlij komentarz

Prześlij komentarz