sobota, 13 października 2012

A jak Ameryka


Miesiąc. Tyle potrzeba, aby ponownie zebrać się do napisania słów kilku na temat naszego zakończonego już wyjazdu. A zebrać się nie jest łatwo, bo tyle rozpraszaczy naokoło. A to telewizor, a to pralka, a to znowu uroki nicnierobienia :-) Jednak obowiązek obowiązkiem jest i podsumowanie jakieś czytelnikom się należy. No to lecimy z aaamerykańskim alfabetem.

A jak Andy

Andy czyli najdłuższe pasmo górskie świata leżące w Ameryce Południowej od Wenezueli aż po Ziemię Ognistą w Argentynie. W Ekwadorze mieliśmy okazję poznać kulturę andyjską w Otavalo,zaliczyć pięciogodzinny spacer z happy endem w okolicach Laguna Cuichocha, spróbować podjechać pod górkę w buggy’m i z górki na rowerach w Banos oraz podziwiać park narodowy Cajas w okolicach Cuenci. W Peru obejrzeliśmy najbardziej znaną, choć wcale nie wysoką górę – Machu Picchu, a w Boliwii zjechać andyjską drogą śmierci. Andy rządzą! :-)

B jak Blog

Powoli kończymy naszą blogową działalność, choć będzie jeszcze kilka wpisów podsumowujących, a kto wie może jeszcze kiedyś coś napiszemy, jak uda nam się pojechać w jakieś ciekawe miejsce. Blog pozwolił nam jednak pokazać Wam gdzie byliśmy i co widzieliśmy. Jest też świetną pamiątką z podróży. Dziękujemy za wszystkie komentarze i mamy nadzieję, że nie zanudziliśmy Was na śmierć ;-) 


C jak Cholita

Jeden z najbardziej charakterystycznych widoków jaki zapamiętamy z Ameryki Południowej to widok Cholity, czyli południowoamerykańskiej…  baby. Baby są wszędzie i obowiązkowo w kapeluszach. Wielowarstwowe spódnice pozwalają zachować ciepło w zimnym wysokogórskim klimacie i… umożliwiają oddanie moczu na ulicy bez konieczności rozbierania się…



D jak Drew

Osobny rozdział naszej dookoła ziemskiej opowieści to Drew, czyli nasz kolega, który dołączył do nas w Kostaryce. Nie widzieliśmy się pięć lat, ale nie zmienił się w ogóle. Dalej jest tym samym wyluzowanym Amerykaninem z Arizony, który nosi czapkę z daszkiem  i nie abla zbytnio po hiszpańsku ;-) I nadal kocha Żubrówkę, co udowodnił przywożąc ze sobą jedną butelkę, specjalnie zamówioną w sklepie internetowym. Z Drew było zupełnie inaczej. Zaliczyliśmy najbardziej ekstremalny tydzień naszej podróży, podczas którego wstawaliśmy o nieludzkich porach, aby przeżyć dni napakowane emocjami, wydarzeniami i obowiązkowym przemieszczeniem się w kolejne miejsce. Przeżyliśmy również najbardziej wyluzowany tydzień naszej podróży, podczas którego nie robiliśmy nic, oprócz jedzenia ryb i imprezowania w Puerto Viejo de Talamanca. To były niezapomniane dwa tygodnie :-)


E jak EURO 2012

Mimo tysięcy kilometrów odległości i różnicy czasowej sięgającej siedmiu godzin, obejrzeliśmy wszystkie mecze Polaków. Nie wszystkie w całości, bo mecz z Rosją wypadł akurat podczas naszego lotu z Belize City do San Jose, ale podczas przesiadki w Salwadorze zobaczyliśmy gola Kuby Błaszczykowskiego. W  Quepos gorączkowo szukaliśmy knajpy pokazującej mecz z Czechami, skończyło się na transmisji internetowej z bezcennym komentarzem Dariusza Szpakowskiego. Niestety przygoda polskiej drużyny na EURO skończyła się szybko i nie mieliśmy okazji częściej pochodzić z flagami na twarzy. A jest to zajęcie prospołeczne, bo w Belize na przykład, spiesząc na mecz otwarcia, spotkaliśmy rodaka i wspólnie odśpiewaliśmy „Polska! Biało-czerwoni!” ;-) 


F jak Friends

Choć po drodze spotkaliśmy wielu głośnych Anglików, jeszcze głośniejszych Amerykanów czy tandetnych Rosjan, to udało nam się poznać również wielu ciekawych ludzi. Do grona naszych ulubieńców należą zupełnie niestereotypowi Amerykanie – Dan i Ela poznani w Meksyku oraz Mark poznany podczas rejsu po Galapagos, spotkany na tej samej łódce wielonarodowościowy Luis, polsko-kanadyjska rodzina spotkana na Isabeli, wraz z niezapomnianymi Koreankami, Julian oraz Erik z Niemiec oraz Toni i James z RPA. 


G jak Guacamole

Wybierając Meksyk nastawialiśmy się przede wszystkim na naszą ukochaną kuchnię meksykańską. Jak się jednak okazało, najlepsze dania meksykańskie, jakie dotychczas jedliśmy, jedliśmy w Warszawie. Co więcej, nie były to nawet dania kuchni meksykańskiej! Burritos i fajitas to bowiem kuchnia Tex-Mex czyli amerykańska kuchnia inspirowana kuchnią Meksyku. Typowo meksykańskie dania są… no cóż… mdłe. Mole czyli sosy, które jedliśmy w lokalnym malutkich knajpkach, razem z miejscowymi, nie w lokalach dla Gringos, są… bez smaku. Legendarne mole poblano – fuj! Guacamole – bez smaku! Jedyne co naprawdę przypadło nam do gustu to Tacos al. Pastor, czyli meksykańska odpowiedź na kebaba. Nasze kulinarne doświadczenia w tej części świata byłyby więc nieudane…


H jak Homar
…gdyby nie Kuba! Tu spotkało nas zaskoczenie odwrotne niż w Meksyku. Po Kubie spodziewaliśmy się jedzenia w stylu birmańskim i ciągłych zatruć pokarmowych. Tymczasem już pierwszego dnia zjedliśmy wielkiego schabowego! Potem było jeszcze lepiej, a kulminacją kulinarnych doznań na Kubie było kolacje u Senory Miriam w Vinales. Tam zjedliśmy pierwszego w życiu homara i zakochaliśmy się w jego smaku!


I jak Inkowie

Zanim kontynent amerykański najechali Hiszpanie i wycięli w pień miejscową ludność, w tej części Ameryki Południowej, którą odwiedziliśmy kwitła kultura Inków. Najbardziej znaną konstrukcją  wzniesioną przez Inków jest Machu Picchu, ale inkowych budowli nie brakuje. Podobnie jak na terenie Meksyku nie brakuje budowli Majów, z których najbardziej znany jest kompleks Chitchen Itza. Nam najbardziej podobało się jednak w Tulum, gdzie majowe budowle zbudowane są tuż przy plaży. Majów również wycięli w pień Hiszpanie…


J jak Jajka

Przez siedem i pół miesiąca podróży, średnio pięć razy w tygodniu na śniadanie jedliśmy jajka pod różnymi postaciami. Jajecznicy (bez żadnych dodatków), omletów (bez żadnych dodatków) czy jajek sadzonych (również bez żadnych dodatków). W efekcie, choć minął już miesiąc od naszego powrotu do Polski, nadal nie zjedliśmy żadnego jajka ;-)


K jak Karaiby
Słońce, plaże z białym i sypkim jak mąka piaskiem, ciepłe morze z rafą koralową, pełen luz i muzyka reggae. To właśnie Karaiby. Jest tak, jak sobie wyobrażacie. Nie czekajcie, jedźcie :-) Na Morzu Karaibskim spotkać można również piratów. My spotkaliśmy ich w drodze z Meksyku na Ambergis Caye (jedną z belizyjskich wysp). Na środku zatoki do naszej łodzi podpłynęła motorówka, z pięcioma umięśnionymi czarnoskórymi mężczyznami w okularach przeciwsłonecznych, potarganych T-shirtach, trzymających różnego rodzaju karabiny maszynowe. Mężczyźni zatrzymali naszą łódź, weszli na pokład i rozpoczęli przeszukiwanie luku bagażowego. Spokojnie, to tylko belizyjska straż graniczna ;-)


L jak Las Deszczowy

Jednym z najciekawszych miejsc, w jakich byliśmy był kostarykański las deszczowy Monte Verde (http://dookolatejziemi.blogspot.com/2012/06/zielona-gora.html). Tam również spotkaliśmy najlepszego przewodnika w naszej podróży – Orlando. Orlando przez trzy godziny opowiadał nam o roślinach porastających górną warstwę lasu i tak się w swoją opowieść wkręcił, że zapomniał o ograniczeniach czasowych. W efekcie musieliśmy skorzystać ze skrótu dostępnego tylko dla przewodników, żeby zdążyć na autobus. A zdążyć musieliśmy – to był w końcu jeden z punktów programu w naszym zwariowanym kostarykańskim tygodniu.


M jak Muzyka

Oprócz karaibskiego reggae, niestety w większości sprowadzającego się do płyty „Legend” Boba Marleya puszczanej we wszystkich knajpach Belize i Kostaryki, mieliśmy okazję posłuchać naprawdę wyjątkowego grania. Na Kubie muzyka bowiem to druga religia. W hawańskiej Casa de la Musica mieliśmy okazję wziąć udział w sobotniej imprezie, na której ludzie w wieku od 20 (większość) do 60 (mniejszość, ale widoczna) lat tańczyli niczym w Tańcu z Gwiazdami przy rytmach salsy i reggetonu, granych przed dwudziestoosobowy zespół Manolo Simoneta wspieranego przez gitarzystę Stinga. Szok.


N jak Nikaragua

W Nikaragui nie byliśmy, podobnie jak w Hondurasie i Gwatemali. Choć państwa te początkowo znajdowały się na naszej trasie, postanowiliśmy je ominąć. Jak się okazało mieliśmy zbyt mało czasu, żeby zobaczyć wszystko. Dodatkowo początek pory mokrej groził podmyciem dróg, a środkowoamerykańskie miasta nie należą do najbardziej gościnnych… 


O jak Odległości

Co więcej, choć na mapie Ameryka Środkowa wydaje się malutka, to w rzeczywistości odległości między kolejnymi punktami naszej podróży były znaczące. W Meksyku autobusami przejechaliśmy prawie 3 tysiące kilometrów! W Ameryce Południowej odległości jeszcze większe. Samo Peru ma terytorium czterokrotnie większe od Polski, co zaowocowało dwiema szesnastogodzinnymi podróżami. Trzeba jednak przyznać, że autobusy i drogi w Ameryce Południowej są dużo lepsze niż w Azji, dlatego podróże te nie należały do bardzo uciążliwych. Oprócz transportu lądowego, możemy się także pochwalić, iż w całej podróży odbyliśmy 26 lotów i odwiedziliśmy przy tej okazji 28 lotnisk, z których zdecydowanie najgorzej przygotowanym do obsługi pasażerów, posiadającym niekompetentny personel jest lotnisko w Miami.


P jak Piasek

Piachu na kontynencie Amerykańskim mieliśmy pod dostatkiem. O plażach karaibskich, gdzie piasek niemal rozpływa się między palcami stóp i mimo słońca w pełni nie jest wcale gorący – można pisać pieśni. Nigdzie nie znaleźliśmy tak wspaniałych plaż, jak w maksykańskiej Playa del Carmen czy Isla Mujeres. Co prawda plaże Filipin są bardziej spektakularne, ze względu na otaczające je góry i większą ilość palm, to zdecydowanie najlepszy piasek znaleźliśmy w Meksyku.

Druga piaszczysta odsłona to peruwiańska pustynia, na której odkrywaliśmy uroki parku narodowego Paracas oraz daliśmy czadu w piaszczystym buggy’m. Nie ogarniamy tej kuwety ;-)


R jak Rum

Człowiek nie wielbłąd i musi czasem coś wypić ;-) Choć w Ameryce ograniczyliśmy spożycie do niezbędnego minimum, to udało nam się wypić co nieco. W Meksyku oczywiście spróbowaliśmy tequili (w zasadzie mezcalu, ale mniejsza o szczegóły) oraz cieniutkiego piwa Corona, w każdym państwie mieliśmy okazję spróbować lokalnych piw, ale zdecydowanie najlepszym napojem alkoholowym w tej części świata jest rum Havana Club, najczęściej podawany w postaci legendarnego drinka Cuba Libre (rum, cola, limonka). Trzyletni Havana Club w sklepie w Havanie kosztuje 5 dolarów za litr. Na lotnisku Luton w Anglii – już 35 funtów. Eh…


S jak Sentymenty

Oprócz cudownych widoków, wspaniałych odkryć i niesamowitych doznań, przez większość część amerykańskiej części naszej wyprawy towarzyszyło nam jeszcze coś. To coś to sentyment do kraju naszego pięknego, najwspanialszego Polską zwanego. Po sześciu miesiącach w drodze byliśmy gotowi zabić za bigos i dać się pokroić dla pierogów. Na szczęście już udało nam się zaspokoić nasze tęsknoty za polską kuchnią, a także nacieszyć rodziną i znajomymi :-)


T jak Turystyczna papka

W podróży było cudownie, ale miejscami bywało też strasznie, na szczęście nie w rozumieniu bezpieczeństwa, chyba że weźmiemy pod uwagę zdrowie psychiczne. Najgorzej było w Peru. Rozpoczęło się niewinnie, od przeludnionej wycieczki po Świętej Dolinie, podczas której przewodnik opowiadał nam o atrakcjach językiem angielskim prosto z „Misia” Barei, a zakończyło naprawdę żenująco – w Puno. Na jeziorze Titikaka wylądowaliśmy na wyspie Uros, gdzie czekała na nas orgia pamiątek turystycznych oraz panie w strojach „ludowych” śpiewające „Vamos a la Playa”. Aaaaaaaaaaa!


U jak UnBELIZEable
Przemysł turystyczny każdego z odwiedzonych przez nas krajów próbował skusić nas  na swoje wyroby. Sztandarowym produktem dostępnym wszędzie jest T-shirt, oczywiście z chwytliwym hasłem. Zakupiliśmy ich po drodze wiele, część z nich wytrzymywała dwa-trzy prania, część dowieźliśmy do Polski. Najlepszym hasłem na T-shircie ogłaszamy belizyjskie „unBELIZEable”, choć koszulki ze względu na ceny trzykrotnie wyższe niż w innych krajach – nie kupiliśmy :-)


V jak Volkswagen Garbus

Różne dziwne środki lokomocji były jednymi z ciekawszych elementów lokalnych kultur. W Meksyku bardzo popularne są stare Volkswageny, które wyjątkowo dobrze prezentują się na tle kolonialnych kamieniczek Puebli czy Oaxaci. 

Jednak nic nie przebije starych amerykańskich samochodów z lat 40-tych i 50-tych wciąż jeżdżących po ulicach Hawany i innych kubańskich miast. Mieliśmy okazje przejechać się tymi wehikułami, gdyż często jeżdżą one jako taksówki. Jednak nie jest prawdą, że są to pojazdy wykorzystywane jedynie przez taksówkarzy do wabienia turystów. Stare Cadilaci, Dodge czy Buicki w różnym stanie technicznym widywaliśmy wszędzie, a jeździli nimi zwykli ludzie. Co ciekawe, w Hawanie widzieliśmy też dwa małe Fiaty, czyli nasze dobre polskie Maluchy :-)


W jak Wulkany

Przed naszą podróżą nie mieliśmy okazji na żywo podziwiać wulkanu. Wulkany w większości niewiele różnią się od zwykłych gór, ale są wyjątki. Najbardziej spektakularnymi wulkanami jakie odwiedziliśmy po drodze był stożkowaty Arenal, który wygląda jak nasze wyobrażenie wulkanu oraz przepiękny wulkan w okolicach Otavalo, który obeszliśmy dookoła i nic już nie było takie samo :-)


X jak Xtremalne sporty

Podczas podróży odkryliśmy w sobie pociąg do sportów ekstremalnych. Jeszcze na Filipinach zrobiliśmy licencje na nurkowanie, którą ochoczo wykorzystaliśmy w Belize, Kostaryce i na Galapagos, poszukując kolejnych gatunków rekinów. Niestety nie udało nam się wypatrzyć rekina młota. 

Dodatkowo w towarzystwie Drew podnieśliśmy sobie poziom adrenaliny na raftingu, czy zjeżdżając na linach zawieszonych nad kanionem. 

W Peru zjeżdżaliśmy na deskach po piachu, nasze organy wewnętrzne doznały wstrząsu podczas przejażdżki piaskowym buggy, a na koniec wybraliśmy się na najniebezpieczniejszą drogą świata.


Y jak Yeti

Yeti co prawda nie widzieliśmy…


Z jak Zwierzyniec

…ale za to widzieliśmy setki, tysiące innych potworów… Zaczęło się w Meksyku od 84 iguan w Tulum oraz pływania z rekinami wielorybimi w okolicach Isla Holbox. W Kostaryce znaleźliśmy wspaniałe leniwce, poruszające się w iście żółwim tempie. Kulminacja naszych doznań rodem z Animal Planet nastąpiła na Galapagos, gdzie zobaczyliśmy tańczące albatrosy, drepczące głuptaki i setki innych stworów, z których najlepszymi kompanami do zabawy były lwy morskie. Naszą zwierzęcą kolekcję udało się skompletować w Boliwii, gdzie po siedmiu miesiącach poszukiwań znaleźliśmy w końcu kolonie flamingów.



0 komentarzy:

Prześlij komentarz

Prześlij komentarz