Oprócz
wysokogórskich krajobrazów i wspaniałych widoków zapamiętamy Quito również z
innego powodu. Stolica Ekwadoru została oficjalnie naszym pierwszym miejscem
jakie odwiedziliśmy na półkuli południowej! Ponieważ pierwsze przekroczenie
równika – z północy na południe – zaliczyliśmy na pokładzie samolotu
postanowiliśmy sprawdzić jak przekracza się równik na lądzie. Nie pojechaliśmy
jednak do miejsca, w którym równik wyrysowany jest dla turystów tak, aby moglistanąć jedną nogą na półkuli południowej a drugą na północnej.
Z
resztą przeczytaliśmy, że wyrysowana linia leży ok. 300 metrów od faktycznego
równika, więc z turystów robi się przysłowiowego tata wariata. Równik
przekroczyliśmy jadąc autobusem i jazda ta nie różniła się od żadnej z poprzednich
jazd autobusem. Słońce nie zaczęło przemieszczać się nagle w drugą stronę, nie
było też tablic oznajmiających, że wjechaliśmy na półkulę północną, ani
fajerwerków. Fajerwerki czekały na nas dopiero w punkcie docelowym, czyli
Otavalo.
Otavalo
to mała miejscowość (40 tysięcy mieszkańców), położona wśród wysokich gór. Z
jednej strony góruje nad nią wulkan Cotacachi (4.939 m. n.p.m.), z drugiej wulkan
Imbabura (wys. 4.630 m. n.p.m.). Tak się złożyło, że z naszego hostelu (który gorąco polecamy - Hostal Chasqui) mogliśmy
podziwiać obie :-) Tutaj widok z tarasu kuchennego – góra po prawej to
Cotacachi…
…a
tu widok z naszego balkonu na Imbaburę…
Nie
przypadkowo do Otavalo wybraliśmy się w piątek. I to nie ze względu na
możliwość skonsumowania pysznej tilapii z ziemniaczkami gotowanymi w
mundurkach…
…mmmmm….
ale ze względu na fakt, iż w Otavalo sobota to dzień targowy! A targ w Otavalo
to jeden z najbardziej znanych targów w całej Ameryce Południowej, na który
zjeżdżają kupcy z okolicznych wiosek oraz rzesza turystów. Trochę obawialiśmy
się, że będzie to miejsce stricte turystyczne, jednak okazało się, że proporcje
turystów do miejscowych wyglądają mniej więcej jak 1 do 100.
Turyście
trudno bowiem sprzedać alpakę…
…chyba że w postaci swetra, czy też wieprza…
...chyba że w postaci schabowego... A świnie
na targu zwierzęcym dostępne są w każdym etapie ich życia. Od małych świnek…
…przez
dorosłe wieprze zaciekle opierające się zmianie właściciela…
…po
produkt finalny, usprawiedliwiający opór wieprza przed załadunkiem….
A
jak ktoś nie lubi wieprzowiny, zawsze może na ruszt wrzucić coś bardziej
lokalnego…
Na
zwierzęcej części targu, która ma miejsce z samego rana (pobudka 6:30!)…
…nie
tylko zwierzyna, ale i handlujący w każdym wieku. Od najmłodszych…
…do
najstarszych…
Miejscowa
ludność to z resztą najciekawszy element dnia targowego. Do miasta zjeżdżają
bowiem tysiące mieszkańców pobliskich wiosek, większość z nich w strojach
tradycyjnych. Tradycyjny ubiór kobiet składa się z sandałów, czarnej, prostej
spódnicy oraz białej, bogato zdobionej bluzki. Włosy spięte w koński ogon, na
głowie chusta, bądź kapelusz, a na szyi złote korale. Na targu świetna okazja
aby dokupić co nieco…
Panowie
również w sandałach, ale ubrani cali na biało (spodnie i koszula), okryci granatowym
ponczo. Na głowie obowiązkowo kapelusze…
…a
pod kapeluszem obowiązkowo również koński ogon lub warkocz!
W
części głównej targu, która zajmuje dwie główne ulice miasta, nabyć można
wszystko. Od wspomnianej złotej biżuterii, tradycyjnych strojów …
…poprzez
ręcznie dziergane nakrycia głowy…
…aż
po obrusy i tkaniny wszelkiego rodzaju.
Są
również, specjalnie dla turystów, pamiątki różnego rodzaju oraz setki koszulek.
Wykorzystaliśmy okazję i uzupełniliśmy garderobę, po tym jak ze smutkiem pożegnaliśmy
koszulki azjatyckie, które już niestety nie nadawały się do użycia. A po
zakupach pora na obiad! W restauracjach serwowane są tzw. almuerzo, czyli zestawy obiadowe. Za zupę rybną...
…pyszną
potrawkę z flaczków…
…i świeżo
wyciskany sok – dolar osiemdziesiąt. Żyć nie umierać ;-)
Rynek
w Otavalo już za nami, ale to nie koniec naszych przygód na półkuli północnej!
Jako że to północne ostatki, to postanowiliśmy coś jeszcze w okolicach Otavalo
zobaczyć. Wkrótce kolejny post, a my czekamy na Wasze komentarze, które zawsze sprawiają
nam wiele radości! :-)
Na półkuli południowej woda w odpływie z prysznica kręci się w przeciwną stronę - true story :) W którą stronę nie powiem - sprawdźcie sami!
OdpowiedzUsuńNie wiem gdzie Wy w Ekwadorze znaleźliście autobus z prysznicem... W naszym nie było, więc nie mogliśmy sprawdzić, czy się nagle zacznie odkręcać...
UsuńCzuję się dotknięta wzmianką o lokalnym przysmaku w postaci świnek morskich. Aaaa!
OdpowiedzUsuńNo przecież to nie chomiki.. ;-)
UsuńŚwinkę (która z tęsknoty zdechła) też miałam!
UsuńSpecjalnie dla Ciebie (i dla Sylwii) w jednym z kolejnych postów umieściliśmy zdjęcia świnek gotowych do spożycia. Tak dla pocieszenia - bo one na pewno nie zdechły z tęsknoty.
Usuńno właśnie, te świnki morskie takie rozkosznie poddtuczone ;-) aż ślinka leci.... ale zdjęcia znowu rewelacyjnie Wam wyszły.. aha i w mailu zapomniałam dodać, że wzruszają mnie bardzo jeszcze zdjęcia lokalnych dzieciaczków. to taki request na przyszłość ;-)D.
OdpowiedzUsuńPodobno powodują lekką zgagę, ale jak spróbujemy to się podzielimy opinią. W sensie świnki morskie, nie lokalne dzieciaczki... Dzieciaczki M. również uwielbia fotografować, ale czujne oko rodziców skorych do bitki jakoś nas skutecznie odstrasza od natarczywego pstrykania...
Usuń