niedziela, 2 września 2012

Titi


Nasza podróż powoli dobiega końca (chlip, chlip…) i Peru zrobiło wiele, żeby nie było nam z tego powodu przykro. Peruwiańczycy proponując nam dramat w Andach, czyli brzydkie Puno i turystyczny chłam na wyspie Uros chcieli zapewne zagwarantować nam powrót do domu nie wypełniony myślami, że jeszcze chcielibyśmy zostać, że tyle pięknych miejsc do zobaczenia wciąż przed nami. Niestety ich sprytne plany pokrzyżowali Boliwijczycy. 

Po całkiem bezstresowej podróży i przeprawie przez przejście graniczne określane mianem „nudnego”…


…dotarliśmy do boliwijskiej miejscowości Copacabana, położonej nad tym samym jeziorem Titicaca, nad którym leżało Puno. I jakoś trudno było nam uwierzyć, że to to samo jezioro…


Copacabana to malutka miejscowość, również turystyczna, ale w tym lepszym rozumieniu, czyli oferująca knajpki z zimnym piwem i widokiem na zachód słońca, a nie tandetne baby śpiewające turystom zachodnie przeboje w celu zwiększenia utargu…




Jeśli dodać do tego, że wszystko jest tu dwukrotnie tańsze niż po peruwiańskiej stronie granicy, to można ze spokojem przyjąć boliwijską wersja dowcipu, mówiącą, że to Boliwia ma Titi a w Peru jest kaka. 

Z Copacabany wybraliśmy się na jednodniową wycieczkę na Wyspę Słońca (Isla del Sol), uznawaną przez cywilizację Inków za miejsce narodzin Boga Słońca. 



Wycieczkę poprzedziliśmy rozpoznaniem internetowym (który wykazał między innymi, że Titicaca nie jest najwyżej położonym jeziorem, a najwyżej położonym jeziorem po którym pływają łodzie w celach komercyjnych) oraz rozmowami z innymi osobami, które już wyspę odwiedziły. Spotkaliśmy się z opiniami, że Isla del Sol to tylko rozwalające się budynki i stado osłów....



...a turyści napotkani w Cusco, radzili abyśmy przypadkiem nie wybierali się na trzygodzinny spacer po wyspie, bo to tylko kupa kamieni…




Dobrze, że i tym razem nie posłuchaliśmy licznych porad, bo Isla del Sol jest po prostu fantastyczna. Oprócz wspaniałych widoków na jezioro, w tle dumnie prezentowały się ośnieżone szczyty andyjskich sześciotysięczników, które sprawiały że nasz spacer był bardzo surrealistyczny…



Oprócz osłów na wyspie napotkaliśmy liczne owce, w wyglądzie nie mniej zabawne niż lamy…


…a spacer zakończyliśmy w portowej wiosce, w której tradycja łączy się z nowoczesnością ;-)



Pierwsze wrażenia boliwijskie bardzo na plus. Teraz jesteśmy już w La Paz…

… gdzie dostaliśmy się bardzo malowniczą drogą…

…za pomocą transportu łączonego…

…a jutro zamierzamy pojeździć na rowerach. Zobaczymy czy Boliwia nadal nie będzie chciała puścić nas do domu… 

1 komentarz: