sobota, 8 września 2012

Trzy kolory: Biały


W poniedziałek trzeciego września o godzinie trzeciej pięćdziesiąt (rano!) budzik wyrwał nas ze snu. Była to najwcześniejsza jak dotychczas pobudka w naszej podróży, wszystko po to, żeby zdążyć na samolot, który z La Paz miał przetransportować nas do Uyuni. Nie miał to być jednak zwykły lot, lecz lot wojskowymi liniami lotniczymi TAM Militar. TAM nie oferuje czegoś takiego jak zakup biletów przez Internet, na stronie www podaje jedynie numer telefonu, pod którym można dokonać rezerwacji. Pani w rezerwacji poinformowała nas, że musimy być na lotnisku dwie godziny przed lotem, żeby rezerwację zamienić w bilet. Ponieważ wylot zaplanowano na 7., na lotnisku mieliśmy być o 5.

O czwartej trzydzieści wsiedliśmy do taksówki i usłyszeliśmy od taksówkarza, który pracuje dla TAM (miał nawet taryfę z logo linii), że na lotnisku wojskowym o tej godzinie nie ma żywej duszy… Kilka telefonów i pan taksówkarz ustalił, że mamy pojechać na lotnisko międzynarodowe, gdzie jest biuro TAM, tam kupić bilet i pojechać dalej na lotnisko wojskowe. Punkt o piątej dojechaliśmy na lotnisko i pocałowaliśmy klamkę. Biuro TAM zamknięte. Pani sprzedająca najsłodszą kawę świata poinformowała, że zazwyczaj otwierają o szóstej. 

Szczęśliwie już o 5.30 pojawiła się pierwsza osoba z obsługi linii. Miła Pani poinformowała nas, że nie może nam sprzedać biletu, ponieważ lot jest z lotniska wojskowego i jedynie tam można go zakupić. Na prośbę o sprawdzenie czy w ogóle są miejsca w samolocie odpowiedziała, że system odpali jej się za dziesięć minut, a po dziesięciu minutach ni stąd ni z owąd… sprzedała nam bilety! Wielce uradowani, że jednak polecimy, pojechaliśmy na lotnisko wojskowe, gdzie dotarliśmy o szóstej, po to, by poczekać pół godziny aż pojawi się ktoś z obsługi i nas odprawi. W końcu, po dwóch godzinach stresu udało nam się wsiąść na pokład…

…a że wstaliśmy przed czwartą i zimno było jak diabli, to w czasie lotu wyglądaliśmy tak…

Po godzinie lotu dotarliśmy do mało ciekawej miejscowości Uyuni…

…która jest bazą wypadową do wycieczek po pobliskiej pustyni solnej. Pustynia Salar de Uyuni ma ok. 12 tysięcy kilometrów kwadratowych, jest bardzo biała i bardzo płaska (różnica w wysokości nad poziomem morza na całym obszarze to zaledwie jeden metr!), dzięki czemu służy między innymi do kalibrowania satelitów GPS.

Na pustyni solnej znajduje się ok. 9 miliardów ton soli bogatej między innymi w lit, który wykorzystywany jest na przykład do produkcji baterii. Szacuje się, że ok. 40% światowych zasobów litu znajduje się właśnie na Salar de Uyuni. Boliwijczycy wydobywają rocznie ok. 25 tysięcy to soli, co oznacza, że jeśli nie zwiększą tempa, soli wystarczy im na następne 360 tysięcy lat :-)

Po przydługim i nudnym wstępie, dla tych wytrwałych czytelników, którzy nie usnęli przy sekcji statystycznej, przygotowaliśmy część rozrywkowo-artystyczną ;-)

Jeszcze na lotnisku w Uyuni poznaliśmy Jamesa i Toni z RPA, którzy przemierzali Peru i Boliwię podczas swojej podróży poślubnej. Ponieważ dobrze nam się jechało wspólnie taksówką z lotniska do miasta, postanowiliśmy naszą podróż wydłużyć do trzech dni i razem wykupiliśmy trzydniową wyprawę po Salar de Uyuni. Trudno było o lepszą decyzję, bo James i Toni okazali się być znakomitymi kompanami podróży. Skład naszego jeepa uzupełnili Rosa i Peter z Pragi...

...i w szóstkę, wraz z milczącym kierowcą Javierem wyruszyliśmy w drogę.

Pierwszym przystankiem było wysypisko śmieci, lub bardziej romantycznie – cmentarz dla pociągów…


Po kolejnej godzinie jazdy po białym dotarliśmy do solnego hotelu...
...przy którym znajduje się kolekcja flag obrazująca przewidywany rozwój światowej gospodarki…


…a następnie do wyspy porośniętej kaktusami.




W połowie drogi do hotelu, gdzie mieliśmy spędzić noc, zostaliśmy zaatakowani przez tyranozaura... 

...z którym musieliśmy stoczyć kilka rund…


Wydatek energetyczny podczas walk z potworem był ogromny, stąd próby uzupełnienia kalorii wszelkimi możliwymi sposobami...


…na szczęście mieliśmy ze sobą spore zapasy jedzenia…


…więc udało się dotrwać do kolacji w hotelu z soli...

Po paru butelkach wina zagrzebaliśmy się w śpiwory, a z samego rana wyruszyliśmy w dalszą drogę do miejsc, jak się okazało, jeszcze bardziej niesamowitych niż solna pustynia…

2 komentarze:

  1. Biorąc po uwagę tajming, to tym kolejnym miejscem będzie.... ? Zawsze uważałam, że Warszawa jest bardziej niesamowita niż jakaś tam pustynia solna ;-)

    OdpowiedzUsuń
  2. Na sesję z pustyni solnej czekałam z utęsknieniem! Chcę więcej! :-)

    OdpowiedzUsuń