Nasz pierwszy kontakt z Meksykiem miał miejsce na lotnisku w
Los Angeles, kiedy Aero Mexico odwołało nam lot. Po kilku dniach, w Oaxace,
skradziono nam telefon komórkowy i wtedy wydawało nam się, że Meksyk będzie
etapem naszej podróży, o którym szybko będziemy chcieli zapomnieć. Potem jednak
odkryliśmy tacos de pastor, majową kulturę w okolicach San Cristobal de Las
Casas i dżunglowe ruiny Palenque, które przykryły nieco nasze początkowe
mizerie.
A najlepsze Meksyk zostawił dla nas na koniec. Jak to mówią,
prawdziwą lokalizację turystyczną poznaje się nie po tym jak zaczyna, ale po
tym jak kończy. Ostatnim meksykańskim przystankiem przed wylotem na Kubę była
Isla Mujeres (Wyspa Kobiet), która takimi oto okolicznościami przyrody…
…postawiła nasze wyobrażenie o pięknych plażach na głowie..
Oprócz bajecznej plaży, na której wylegiwaliśmy się w cieniu
palm…
…pod czujnym okiem Batmana…
…Isla Mujeres ma wszystko czego turyście potrzeba, czyli
miłe knajpki...
El Mariachi…
… powszechny dostęp do tequili, kilka uroczych domków (choć
większość nieciekawa, sporo nowych w budowie)…
…a nawet pomnik nagiej kobiety siedzącej w muszli i
trzymającej rozgwiazdę…
Oprócz tego wszystkiego, Isla Mujeres ma również znakomitą
bazę noclegową. Nasz hostel (Pocna hostel) na przykład posiadał własną plażę z
boiskiem do siatkówki i beach barem…
Posiadał również dużą ilości gości z Izraela, około
dwudziestu pięciu osób podczas naszego pobytu.
O turystach z Izraela nie mieliśmy jeszcze okazji napisać, a
lepsza chyba się nie nadarzy. Otóż w Izraelu służba wojskowa jest obowiązkowa
zarówno dla mężczyzn jak i dla kobiet i trwa dwa lata. Po dwóch latach
spędzonych w armii młodzi (wciąż) Izraelici mają w zwyczaju wyjeżdżać na rok w
różne miejsca na ziemi żeby się wyszaleć. Z tego powodu niektóre noclegownie np. w Tajlandii, Meksyku i Chile nie życzą sobie gości z Izraela. Jak dowiedzieliśmy się od przemiłej
Chilijki z agencji turystycznej, jeden z
szalejących spowodował w Chile ogromy pożar, który strawił jedenaście tysięcy
hektarów lasów w Chile. „You know how much this is? This is bigger then their
country!” (wiecie ile to jest? To więcej niż zajmuje ich kraj!).
Nasi Izraelici nie palili lasów, palili za to inne rzeczy
przesiadując na hamakach przy beach barze, a wieczorem prowadzili głośne
rozmowy przez skype’a. Zastanawialiśmy się z kim mogą rozmawiać, skoro w
Izraelu był wtedy środek nocy, ale przypomnieliśmy sobie, że mają przecież wielu
przyjaciół w Nowym Jorku ,Waszyngtonie i Hollywood ;-)
Na Isla Mujeres są również liczne pola golfowe. Żadnego co
prawda nie widzieliśmy, ale muszą tu jakieś być, skoro każdy porusza się przy
pomocy wózka golfowego...
Myślicie, że jeżdżenie wózkiem golfowym poza polem golfowym
to obciach? Amerykanie myślą wręcz odwrotnie i ku naszej wielkiej radości
zorganizowali sobie paradę! Wyobraźcie to sobie. Idziecie sobie ulicą, a tu
nagle obok Was przejeżdża kilkadziesiąt udekorowanych wózków golfowych
wypełnionych Amerykanami, którzy rzucają kolorowe koraliki i cukierki w stronę
obserwujących ich miejscowych… OK. Nie musicie sobie wyobrażać, mieliśmy aparat
ze sobą ;-)
Co na to nasza Chilijka z agencji turystycznej? „It’s funny
and terrible at the same time…” (to śmieszne i straszne zarazem). Dzieci jednak zachwycone, panowie z budowy także…
Amerykanie sprawili nam i miejscowym dzieciom wiele radości.
Nie spotkamy ich jednak przez najbliższe dwa tygodnie, gdyż Amerykanie mają
zakaz wyjazdów na Kubę. A konkretniej – zakaz wydawania pieniędzy na Kubie,
wprowadzony przez rząd amerykański, który nie życzy sobie aby ich obywatele
finansowali rewolucję i grozi im karami idącymi w setki tysięcy dolarów ;-)
Wiemy, że na Kubie nie będzie Amerykanów, nie wiemy jednak czy
będzie Internet, więc nie obiecujemy kolejnych wpisów w ciągu najbliższych
dwóch tygodni. Jednak w Dzień Dziecka
wracamy do Meksyku i wtedy z pewnością wszystko Wam opowiemy!
Tymczasem pozdrawiamy!