Nasza licząca 2.800 kilometrów trasa po Meksyku nazwana
została przez ekspertów z Lonely Planet „miasta, ruiny i plaże”. Ponieważ miast
i ruin mieliśmy już mniej więcej dziesięć centymetrów poniżej dziurek w nosie,
przyszedł czas na plaże. A gdzie lepiej szukać plaży niż w miejscowości zwanej
Playa (del Carmen) godzinę drogi na południe od Cancun.
Aby dostosować się do karaibskich okoliczności...
...przywdzialiśmy odpowiednie stroje plażowe…
…i oddaliśmy się słodkiemu nieróbstwu. Z dnia na dzień szło
nam coraz lepiej ;-)
Playa nie jet aż tak turystyczną miejscowością jak Cancun,
które omijamy szerokim łukiem, jednak i tutaj przemysł turystyczny wdarł się w
całej rozciągłości ze wszystkimi jego aspektami. Są oczywiście śluby, prawie
jak w Vegas. Panna młoda nie na biało…
…ale nie ma się co dziwić, w końcu to miejscowość, w której
leciwe amerykanki flirtują z lokalnymi kelnerami…
…a wieczorem wszędzie roi się od wystawionych na pokaz większych
lub jeszcze większych ciał w zbyt obcisłych spódniczkach. Foto nie będzie,
aparat odmówił posłuszeństwa ;-)
Miejscowi zrobią wszystko by przykuć Twoją uwagę…
…do perfekcji opanowali sztukę marketingu…
…nie zawahają się nawet przed maltretowaniem zwierząt aby
wyciągnąć od ciebie Twoje dolary……
My jednak operowaliśmy miejscową walutą i nie daliśmy się
nabrać na tanie chwyty. Daliśmy się za to nabrać na tanie tacosy el pastor –
niebo w gębie za 10 peso za sztukę…
…z daleka omijając drogie restauracje, pod którymi od
późnego popołudnia gromadzą się El Mariachi…
A ci, którzy nie zdążyli opanować najlepszych lokali, lądują
pod mniej opłacalnymi ale licznymi fast-foodami…
Są oczywiście sklepy z różnym badziewiem (ceny pod
Amerykanów z grubym portfelem)…
...a nawet Walmart! Nigdy wcześniej nie byliśmy w Walmarcie,
a że ze słyszenia znamy i jakoś tak po branżowemu, to poszliśmy…
… i nie żałujemy! Zaoszczędziliśmy na kosmetykach jakieś 100% w porównaniu
ze sklepami przy plaży. Dodatkowo zakupiliśmy sobie bagietki i szynkę serrano,
która śniła nam się od dwóch miesięcy oraz wino (niemieckie z Maryjką, też
tęskniliśmy) i zrobiliśmy sobie wieczorny piknik na plaży.
M. wychodziła z siebie...
...dwoiła się i troiła przy robieniu kanapek…
…i zrobiła takie pyszne, że odlot…
A następnego dnia nalot!
Czy to lądowanie aliantów w Jukatanie pozwoli uwolnić ten
rajski kawałek ziemi od leniwych Meksykanów? Nie, to lokalne wojsko dba o
bezpieczeństwo turystów kontrolując podejrzanie wyglądających osobników bez
opuchlizny brzucha i z lokalnie przyczernioną karnacją…
…od razu poczuliśmy się bezpieczniej…
Gdy po czterech dniach leżenia i nic nie robienia przyszła
pora na planową zmianę lokalizacji, długo walczyliśmy ze sobą, czy nie zostać
jeszcze kilka dni. Bo po co się ruszać z Playa del Carmen, skoro mieszkamy w
najlepszym hostelu w Meksyku i jest tu najpiękniejsza plaża...
...i najbardziej turkusowa
woda na świecie?
Jak bardzo byliśmy w błędzie w każdym z tych stwierdzeń, przekonaliśmy
się już po paru godzinach podróży, kiedy wylądowaliśmy na Isla Mujeres…
umarłam.
OdpowiedzUsuńO jaki fajny wpis się pojawił - LIKE !
OdpowiedzUsuń