Meksyk jest krajem ogromnym. Wiedzieliśmy, że jest duży,
zanim tu przyjechaliśmy, ale że jest aż
tak ogromny, to trochę nas zaskoczyło. Nasza trasa, która przebiega przez może
35-40% kraju liczy sobie ok. 2.800 kilometrów, co sprawia, że znaczną część naszej
meksykańskiej podróży spędzamy na przemieszczaniu się z miejsca na miejsce.
Jest wszędzie bardzo daleko, zdecydowanie wygodnie, niestety dosyć drogo, a
podczas jazdy autobusami ADO katują nas filmami dla amerykańskich nastolatek
(teraz leci „Zmierzch”) z hiszpańskim dubbingiem ;-)
Kiedy więc trafiła nam się okazja, żeby przejazd z San
Cristobal de Las Casas do Palenque połączyć ze zwiedzaniem, a w dodatku cenowo
wyglądało to dobrze, a bus nie groził kolejną porcją peliculas americanas, nie
wahaliśmy się zbyt długo i wczoraj zaliczyliśmy bardzo fajny dzień. Czy ktoś jeszcze uważa, że 7 maja to fajna data? ;-)
Pobudka o piątej nie była może składową tej fajności, ale
już o 6 poznaliśmy naszych nowych towarzyszy – Ellę i Dana z Portland, którzy
od czterech miesięcy są w podróży i zaliczyli już całą Amerykę Środkową. Razem z nimi i kilkunastoma innymi pasażerami
busa wyruszyliśmy w drogę przez kolejne serpentyniaste drogi aby odkrywać skarby meksykańskiej dżungli. Po
nieprzewidzianym postoju spowodowanym awarią busa, około południa dotarliśmy do
Agua Azul, czyli kompleksu wodospadów i tarasów wodnych gdzieś po środku gęstego lasu.
Agua Azul znaczy „niebieska woda” i nazwa ta nie wzięła się
znikąd ;-)
Jak wspomnieliśmy wcześniej, łapiemy się na tym, że często
coś co odwiedzamy przypomina nam coś, co już widzieliśmy. Agua Azul to
meksykański odpowiednik jezior plitwickich, które widzieliśmy w Chorwacji J Ale nie mieliśmy nic
przeciwko temu, żeby ponownie zanurzyć się w czystej, zimnej wodzie, słuchając
szumu wodospadów, szczególnie, że tego dnia było diablo gorąco.
Z Agua Azul pojechaliśmy do Misol Ha, gdzie zaprezentował
się nam spektakularny wodospad. Ella i Dan mówią, że u nich na amerykańskim West
Coast to mają taki park krajobrazowy, w którym jest sześć takich, ale my, jako
mieszkańcy wschodnich terytoriów europejskich, nieco się podekscytowaliśmy tym
widokiem ;-)
Podobnie jak przy falach Puerto Escondido, służymy zoomem,
żeby dobrze oddać skalę tego wydarzenia :-)
Niestety nie mieliśmy czasu żeby popływać pod wodospadem, co
byłoby pływackim wydarzeniem miesiąca,
ale mogliśmy się przejść za wodospad i zobaczyć go od drugiej strony. Też było
super :-)
Z Misol Ha było już rzut beretem do naszego miejsca docelowego,
czyli do Palenque. O 15 w upalny dzień, w środku dżungli jest mega gorąco. Ale
zacisnęliśmy zęby i zaczęliśmy wspinaczkę po najbardziej spektakularnych
ruinach jakie do tej pory widzieliśmy w Meksyku.
Palenque to znajdujące w środku dżungli miasto Majów, którego szczyt rozkwitu przypadł na VII i VIII wiek. Kombinacja dżungli i ruin to jest coś co Wasi
podróżnicy lubią najbardziej J
Z ruin nasz bus podrzucił nas do miasta Palenque,
zdecydowanie mniej urokliwego niż to zbudowane przez Majów. Znaleźliśmy tam za
to mega pyszne tacos, przyrządzane podobnie jak w Puebli, czyli takie najprostsze – mięso z beli w małej torilli,
podane z ananasem, kolendrą, cebulą i sosami do wyboru. Pycha!
Wieczorem wypiliśmy parę piwek na głównym placu miasta i z
miłą chęcią przyjęliśmy kilka rekomendacji dotyczących Boliwii, gdzie jak się
okazało Ella dorastała jako dziecko J
Następnie pożegnaliśmy Ellę i Dana, którzy
udali się nocnym autobusem do Meridy, gdzie my postanowiliśmy dotrzeć nazajutrz
za dnia i poszliśmy spać w hotelu Posadas de Los Angeles - 120 pesos za dwójkę,
jedno peso za każdy stopień ciepła wewnątrz pokoju ;-)
hej, boskie te wodospady.. i ruiny w dżungli.. Wasz blog jest dla mnie bardzo edukacyjny.. jak National geo, którego nie mam w domu. Proszę o więcej i więcej ;-)bo podróże kształcą.. tych nawet co w domu na kanapie.. ściskam Di.
OdpowiedzUsuńProdukcja trwa na bieżąco, każdego dnia:)pozdrawiamy z ojczyzny tacosów:)
Usuń