środa, 9 maja 2012

Welcome to the jungle!


Meksyk jest krajem ogromnym. Wiedzieliśmy, że jest duży, zanim tu przyjechaliśmy, ale że jest  aż tak ogromny, to trochę nas zaskoczyło. Nasza trasa, która przebiega przez może 35-40% kraju liczy sobie ok. 2.800 kilometrów, co sprawia, że znaczną część naszej meksykańskiej podróży spędzamy na przemieszczaniu się z miejsca na miejsce. Jest wszędzie bardzo daleko, zdecydowanie wygodnie, niestety dosyć drogo, a podczas jazdy autobusami ADO katują nas filmami dla amerykańskich nastolatek (teraz leci „Zmierzch”) z hiszpańskim dubbingiem ;-)

Kiedy więc trafiła nam się okazja, żeby przejazd z San Cristobal de Las Casas do Palenque połączyć ze zwiedzaniem, a w dodatku cenowo wyglądało to dobrze, a bus nie groził kolejną porcją peliculas americanas, nie wahaliśmy się zbyt długo i wczoraj zaliczyliśmy bardzo fajny dzień. Czy ktoś jeszcze uważa, że 7 maja to fajna data? ;-)

Pobudka o piątej nie była może składową tej fajności, ale już o 6 poznaliśmy naszych nowych towarzyszy – Ellę i Dana z Portland, którzy od czterech miesięcy są w podróży i zaliczyli już całą Amerykę Środkową.  Razem z nimi i kilkunastoma innymi pasażerami busa wyruszyliśmy w drogę przez kolejne serpentyniaste drogi aby odkrywać skarby meksykańskiej dżungli. Po nieprzewidzianym postoju spowodowanym awarią busa, około południa dotarliśmy do Agua Azul, czyli kompleksu wodospadów i tarasów wodnych gdzieś po środku gęstego lasu.


Agua Azul znaczy „niebieska woda” i nazwa ta nie wzięła się znikąd ;-)

Jak wspomnieliśmy wcześniej, łapiemy się na tym, że często coś co odwiedzamy przypomina nam coś, co już widzieliśmy. Agua Azul to meksykański odpowiednik jezior plitwickich, które widzieliśmy w Chorwacji J Ale nie mieliśmy nic przeciwko temu, żeby ponownie zanurzyć się w czystej, zimnej wodzie, słuchając szumu wodospadów, szczególnie, że tego dnia było diablo gorąco.


Z Agua Azul pojechaliśmy do Misol Ha, gdzie zaprezentował się nam spektakularny wodospad. Ella i Dan mówią, że u nich na amerykańskim West Coast to mają taki park krajobrazowy, w którym jest sześć takich, ale my, jako mieszkańcy wschodnich terytoriów europejskich, nieco się podekscytowaliśmy tym widokiem ;-)


Podobnie jak przy falach Puerto Escondido, służymy zoomem, żeby dobrze oddać skalę tego wydarzenia :-) 

Niestety nie mieliśmy czasu żeby popływać pod wodospadem, co byłoby pływackim  wydarzeniem miesiąca, ale mogliśmy się przejść za wodospad i zobaczyć go od drugiej strony. Też było super :-)

Z Misol Ha było już rzut beretem do naszego miejsca docelowego, czyli do Palenque. O 15 w upalny dzień, w środku dżungli jest mega gorąco. Ale zacisnęliśmy zęby i zaczęliśmy wspinaczkę po najbardziej spektakularnych ruinach jakie do tej pory widzieliśmy w Meksyku.

Palenque to znajdujące w środku dżungli miasto Majów, którego szczyt rozkwitu przypadł na VII i VIII wiek. Kombinacja dżungli i ruin to jest coś co Wasi podróżnicy lubią najbardziej J




Z ruin nasz bus podrzucił nas do miasta Palenque, zdecydowanie mniej urokliwego niż to zbudowane przez Majów. Znaleźliśmy tam za to mega pyszne tacos, przyrządzane podobnie jak w Puebli, czyli  takie najprostsze – mięso z beli w małej torilli, podane z ananasem, kolendrą, cebulą i sosami do wyboru. Pycha!
Wieczorem wypiliśmy parę piwek na głównym placu miasta i z miłą chęcią przyjęliśmy kilka rekomendacji dotyczących Boliwii, gdzie jak się okazało Ella dorastała jako dziecko J  

Następnie pożegnaliśmy Ellę i Dana, którzy udali się nocnym autobusem do Meridy, gdzie my postanowiliśmy dotrzeć nazajutrz za dnia i poszliśmy spać w hotelu Posadas de Los Angeles - 120 pesos za dwójkę, jedno peso za każdy stopień ciepła wewnątrz pokoju ;-) 

2 komentarze:

  1. hej, boskie te wodospady.. i ruiny w dżungli.. Wasz blog jest dla mnie bardzo edukacyjny.. jak National geo, którego nie mam w domu. Proszę o więcej i więcej ;-)bo podróże kształcą.. tych nawet co w domu na kanapie.. ściskam Di.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Produkcja trwa na bieżąco, każdego dnia:)pozdrawiamy z ojczyzny tacosów:)

      Usuń