poniedziałek, 7 maja 2012

Majówka


W maju postanowiliśmy odwiedzić Majów i w tym celu udaliśmy się do San Cristobal de Las Casas, w prowincji Chiapas. 

Prowincja ta wyróżnia się na tle innych meksykańskich regionów bardzo dużą ilością rdzennej ludności (ok 25%) w całkowitej populacji. W 1994 roku była również miejscem zbrojnego buntu lewicowego ugrupowania EZNL, zwanego Zapatistas. 1 stycznia Zapatyści przejęli na kilka dni kontrolę nad miastem i dopiero interwencja armii meksykańskiej wyparła ich z powrotem do górskich lasów. Zapatyści walczą o prawa rdzennej ludności, która jest w meksyku dyskryminowana i przymuszana do przyjmowania kultury i języka hiszpańskiego.

Głównym magnesem przyciągającym turystów do tego regionu nie są jednak Zapatyści, którym zdarza się od czasu do czasu napadać na autobusy i pobierać "podatek na rewolucję", a wspomniana wcześniej rdzenna ludność, która wciąż praktykuje wiele zwyczajów z czasów, gdy w regionie kwitła kultura Majów. 

Odwiedziliśmy dwie miejscowości - San Lorenzo Zinacantan (Zinacantan = miasto nietoperzy)...
...oraz San Juan Chamula (Chamula = martwe muły. Nazwa ta została doklejona do nazwy San Juan po epidemii która nawiedziła miejscowość i spowodowała liczne straty wśród ówczesnej populacji mułów...).

Wbrew obawom jakie zawsze towarzyszą nam podczas wypraw do "wiosek rdzennej ludności" nie trafiliśmy do jednego z "ludzkich zoo" jakie mieliśmy nieszczęście widzieć w Azji, gdzie poprzebierani rdzenni mieszkańcy są wystawiani na pokaz setkom turystów. Tutaj turystów było niewielu, zdjęć ludziom nie można robić, tylko z odpowiedniej odległości, w kościele całkowity zakaz fotografowania pod karą grzywny a nawet więzienia (!!). Wszyscy zajęci są swoim życiem... 
...tylko kilka natrętnych przekup pod kościołem poluje na turystów, żeby sprzedać im swoje rękodzieła, swoją drogą bardzo ładne.

Mieliśmy również wielkie szczęście do przewodnika - Alonso - który z wielkim zaangażowaniem opowiadał o miejscowych zwyczajach, a z każdego wypowiadanego zdania przebijał szacunek do tubylców. 

W kościele w San Juan Chemula, w którym bardzo żałowaliśmy (chyba najbardziej do tej pory), że nie można zrobić zdjęć, posłuchaliśmy o miejscowych rytuałach. Sam kościół z zewnątrz wygląda całkiem jak każdy inny katolicki kościół. Miejscowi uważają się za katolików, jednak Watykan ich nie uznaje, a  to pewnie dlatego, że obrządek katolicki przenika się z majowymi tradycjami. Przed wejściem ochrona w postaci miejscowych świadczących posługi dla kościoła decyduje o tym, czy możemy wejść...
...wewnątrz tajemnicza atmosfera. Wyobraźcie sobie kościół, z którego usunięto wszystkie ławki odsłaniając posadzkę, która została wysypana igliwiem na znak bliskości człowieka z naturą. W powietrzu unosi się woń dymu i stopionego wosku pomieszana z zapachem setek białych lilii. Na podłodze i na stołach u stóp świętych palą się dziesiątki świec - im więcej świec i im bardziej są kolorowe - tym poważniejsza intencja, w której zostały zapalone. Wokół świec siedzą grupki modlących się i zapalających kolejne świece. Kobiety z długimi czarnymi warkoczami poprzeplatanymi gdzieniegdzie kolorowymi wstążkami śpiewają modlitwy monotonnym głosem, który niesie się po kościele.

Wzdłuż ścian, na podestach, w swego rodzaju gablotach, wystawieni wszyscy święci (łącznie 54). Przed posągami jeszcze więcej świec - te zapalone w podziękowaniach za spełnione prośby. Każdy święty na szyi ma lusterko, przez które spogląda na świat i które odbija złe moce, aby nie przedostały się do postaci świętego. 

Pod podestami gliniane figurki zwierząt - to z kolei zmaterializowane fragmenty duszy przywódców religijnych. Aby tak silna dusza, jak ta należąca do religijnego przywódcy, nie narobiła niczego złego, jej nadmiar (u nas to się chyba nazywa ego...) się materializuje w postaci figurki i wstawia do kościoła, gdzie pod okiem tylu świętych z pewnością nie nabroi.

Głównym świętym w kościele jest Jan Chrzciciel. Na każdego z 54 świętych przypada czterech opiekunów, wybieranych przez miejscową radę starszych na jednoroczne kadencje. Choć funkcja ta nie niesie ze sobą żadnych profitów, a wręcz przeciwnie - może być dość kosztowna - kolejka oczekujących na przydział - dziesięcioletnia. Największy prestiż mają opiekunowie Św. Jana Chrzciciela, ale i koszty największe. Raz w roku trzeba bowiem złożyć w ofierze dwa byki i jeśli pieniędzy składkowych nie wystarczy - opiekunowie muszą wyłożyć z własnej kieszeni...

Oprócz składania ofiar opiekunowie mają bardziej przyziemne obowiązki. Muszą "swojego" świętego regularnie karmić (wystawiając pod jego figurą jedzenie i picie) oraz wyprowadzać na spacer, co przybiera formę procesji (figura świętego wędruje na takiej jakby lektyce wokół głównego rynku miejscowości). 

W kościele oprócz modlitw w intencji duchowni zajmują się sprawami zdrowotnymi. Za pomocą kury (w przypadku chorych kobiet) lub koguta (w przypadku chorych mężczyzn) można bowiem usunąć chorobę z organizmu. Duchowny okrąża chorą osobę trzymając kurę lub koguta, a choroba przechodzi na zwierze, które później jest poświęcane w kościele (ukręca mu się kark) i już po chorobie. Można również w wersji mniej hardcorowej użyć jajka. Ponieważ część choroby przechodzi na odczyniającego te obrzędy, musi on się jej pozbyć, co czyni pijąc dużo napojów gazowanych (dominuje coca-cola) i odbekując resztki choroby... Oprócz metod tradycyjnych, jak zapewnił nas Alonso, miejscowi znają również tradycyjną medycynę i mają normalny szpital, ale trochę czarów nikomu nigdy nie zaszkodziło, prawda? ;-) 

W przypadku braku sukcesu medycyny naturalnej i nowoczesnej, miejscowi lądują na cmentarzu, który uwieczniliśmy na zdjęciu poniżej. Nie ma nazwisk ani dat urodzin i śmierci. Krzyż czarny oznacza osobę, która dożyła starości, pod krzyżami kolorowymi spoczywają ci, którzy nie mieli tyle szczęścia...

Po wchłonięciu wiedzy na temat miejscowych obyczajów wracamy do San Cristobal de Las Casas. Nnazwa miasta pochodzi od Świętego Krzysztofa - pierwszy człon oraz od nazwiska Bartolomeo de Las Casas - księdza, który w XVI wieku walczył o prawa miejscowej ludności podczas konkwisty hiszpańskiej Miasto podobne do Puebli czy Oaxaci - wszędzie widać tu wpływy hiszpańskie...







... i niemieckie ;-)

Ponieważ miasto niewiele różni się od tego, co już widzieliśmy, nie zostajemy tu dłużej, tylko śmigamy dalej w kierunku półwyspu Yukatan. Jutro pobudka o piątej i jedziemy w kierunku Palenque, czyli ukrytych w dżungli majowych ruin...

0 komentarzy:

Prześlij komentarz

Prześlij komentarz