sobota, 28 kwietnia 2012

Wioska zwana Los Angeles


W poszukiwaniu prawdziwego Meksyku, którego nie znaleźliśmy w stolicy tego kraju, udaliśmy się do małej wioski 150 km na wschód od Mexico City. Małej jak na warunki meksykańskie, gdyż populacja Puebli (hiszp. pueblo - wieś) liczy półtora miliona mieszkańców J

Jednak chodząc po ulicach tego miasta, założonego w 1521 roku przez Hiszpanów jako Ciudad de los Angeles (hiszp. miasto aniołów)…

…czuliśmy się jakbyśmy faktycznie znaleźli się w malutkiej miejscowości . Cisza, spokój i wolno płynący czas sprawiły, że poczuliśmy się trochę jakby na urlopie od podróżowania. Historyczne centrum miasta będące na liście światowego dziedzictwa Unesco wypełnione jest fantastycznymi kamieniczkami, które mienią się dziesiątkami kolorów w promieniach pueblańskiego słońca….






…i zachwycają podwórzami w nich ukrytymi…

…jak choćby to w hostelu w którym spaliśmy.

Nieco dalej od centrum ściany budynków zdobią liczne murale, ewidentnie bardzo modne w Meksyku.


Największą budowlą Puebli jest stojąca przy Zocalo...


… czyli głównym placu miasta Katedra (Catedral), która doczekała się miejsca na banknocie 500 pesos.



Katedra nie jest oczywiście jedyną budowlą sakralną miasta, które wypełnione jest bardziej lub jeszcze bardziej urokliwymi kościołami i kościółkami…


…z których najbardziej spektakularny (wewnątrz, gdyż z zewnątrz wygląda całkiem niepozornie) jest Templo de Santo Domingo.


Próbowaliśmy również odwiedzić lokalne muzea licząc, że obchodząca właśnie 25-lecie wpisania na listę UNESCO Puebla będzie lepiej przygotowana na przyjęcie niehiszpańskojęzycznych turystów niż Mexico City. Nic z tego jednak, wszystkie ekspozycje wyłącznie z opisami po hiszpańsku, a najlepsze (podobno) i jedyne dwujęzyczne muzeum w mieście – Museo Amparo – w remoncie. Dostępne tylko trzy sale z ekspozycjami czasowymi. Wystawa grafik współczesnych artystów raczej nas do siebie nie przekonała…

Przekonało nas za to jedzenie. Postanowiliśmy dać ostatnią szansę Lonely Planet, licząc, że po zmianie kontynentów (i autorów) ich rekomendacje dotyczące knajpek będą bardziej trafione. I uwaga – sukces! Rekomendowana jako szybkie jedzenie knajpka Las Ranas to absolutny hit jeśli chodzi o tacosy. Co prawda lokal niepozorny i zdziwiliśmy się, że mięso przygotowywane jest podobnie jak w naszych kebabowniach…

…za to sposób podania z plasterkiem ananasa, który pan jednym sprawnym ruchem noża odcina z kawałka zawieszonego nad belą mięsa, podrzuca do góry i łapie w tacosa…

…oraz fantastyczne sosy i limonka podawana do zestawu, w połączeniu ze śmiesznie niską ceną sprawiły, że z miejsca pokochaliśmy to miejsce!

Oczywiście odwiedziliśmy też inne malowniczo położone knajpki, gdzie próbowaliśmy lokalnych piw oraz innych specjałów kuchni meksykańskiej…

…ale żadna z nich nie dorównała Las Ranas.

Odkrywając meksykańskie zwyczaje dowiedzieliśmy się również, że największe święto dla Meksykanek, to ich piętnaste urodziny. Od tej rocznicy młode Meksykanki mogą się malować, chodzić w szpilkach i „dorosłych ubraniach”. Zdarza się, że Meksykanie na tę uroczystość wydają więcej pieniędzy niż na wesele! W Puebli znaleźliśmy wiele sklepów oferujących suknie specjalnie na „piętnastkę”.


Nasz pobyt w Puebli zakończyliśmy porannym świętowaniem urodzin M, której zdjęć w poście niestety nie ma, gdyż całkowicie przejęła kontrolę nad aparatem, mozolnie pstrykając kamieniczki ;-) Były kwiaty, tort i zestaw witamin dla seniorów ;-)

A dziś jesteśmy już w Oaxace, miejscowości znanej jako kulinarna stolica Meksyku. Dotarliśmy tam z małym poślizgiem, gdyż protest miejscowych kierowców zablokował autostradę i spowodował około godzinny korek. Mamy nadzieję że słynne siedem sosów miejscowości Oaxaca wynagrodzi nam trudy podróży J

piątek, 27 kwietnia 2012

Sto lat, sto lat, niech zyje, zyje nam! M! :-)

Była sobie kiedyś pewna M. - najukochańsza moja z Garwolina :)
W podróż dookoła tej ziemi wyjechała ta dziewczyna.
W podróży urodziny miała
Od B. życzenia już dostała.
A Wy składajcie w komentarzach życzenia dla M z Garwolina! :)


czwartek, 26 kwietnia 2012

Zaskakujaco niemeksykańskie Mexico City


Mexico City zaskoczyło nas po wielokroć. Na pierwszy rzut oka zaskoczyło nas jakością transportu publicznego (11 linii metra!), organizacją i czystością miejsc publicznych oraz jakością muzeów, które stoją na poziomie europejskim. Sporą niedogodnością jest fakt, iż w większości z muzeów nie ma angielskich opisów. Było to sporym problemem choćby w Templo Mayor…



…jednak nie przeszkodziło nam znakomicie bawić się w Pallacio de Bellas Artes…

…gdzie zobaczyliśmy wiele znakomitych murali, autorstwa m.in. Diego Riviery (dwukrotnego męża Fridy Kahlo)…




…oraz absolutny highlight naszego trzydniowego pobytu w Mexico City – wystawę obrazów Fernando Botero.

Oprócz poziomu „rozwoju cywilizacyjnego”, Mexico City zaskoczyło nas również poziomem, na którym jest położone – 2.240 m n.p.m. Choć wypiliśmy tylko jeden kieliszek tequili …

…to wysokość, na której się znajdujemy (w połączeniu z objawami jet laga) sprawia, że czujemy się jakbyśmy byli na permanentnym kacu. Ból głowy, mięśni, dezorientacja, problemy ze sformułowaniem myśli, zadyszka po wejściu po schodach na piętro… a co dopiero po wspięciu się po 232 stopniach na piramidę!

Choć obawialiśmy się, że po Angkor Wacie żadne ruiny nas nie zaskoczą, to już drugiego dnia pobytu w Meksyku nasze obawy zostały rozwiane. Piramida Słońca (druga po piramidzie Heopsa w Egipcie największa piramida na świecie)…

…Piramida Księżyca…

…oraz dwu i pół kilometrowa droga śmierci między nimi tworzące kompleks Teotihuacan wywarły na nas wielkie wrażenie. 

Prawie tak wielkie jak wielkie jest miasto Mexico City. W mieście żyje prawie 23 miliony osób, co w połączeniu z faktem, że praktycznie nie ma tu wysokich budynków sprawia, że Mexico City jest rozciąga się po horyzont! Pierwszego dnia wspięliśmy się na wieżę Torro Latinoamericana…
… i szczęki opadły nam na widok tego przeogromnego miasta.


Miasto rozrosło się tak bardzo, że w poszukiwaniu schronienia Meksykanie…

…i Meksykanki…

…opanowali już pobliskie wzgórza dekorując je tysiącami betonowych klocków, których architektura nie tyle nie zachwyca, co wręcz przeraża.

Do poziomu architektury domów meksykańskich dostosowali się również architekci miejscy, prezentując mieszkańcom Mexico City takie straszydła jak przypominającą katowicki Spodek czy warszawską Rotundę Bazylikę Matki Boskiej z Guadelupy (drugie po Bazylice Św. Piotra w Rzymie najczęściej odwiedzane miejsce kultu religijnego Chrześcijan na świecie)…



Aby umożliwić licznym wiernym sprawne podziwianie cudownego obrazu (czy też szaty z objawionym obrazem) Matki Boskiej...
...architekt przewidział trawelator bezpośrednio pod obrazem...
Wierni są zachwyceni, więc interes się kręci...

Podczas naszego pobytu w Azji również spędzaliśmy mnóstwo czasu na odwiedzaniu miejsc kultu religijnego (watów, pagod i stup), więc jak widać, zaskakująco, po zmianie kontynentów nie zmieniliśmy zwyczajów. Obiekty religijne wyglądają jednak bardziej swojsko a i pomniki w ich pobliżu przedstawiają zaskakująco znajome postaci.


Zarówno w Azji, jak i teraz w Meksyku fotografujemy również kapłanów, choć ci azjatyccy byli nieco bardziej kolorowi...

Podczas odwiedzin w Katedrze Metropolitarnej…

…natrafiliśmy na coniedzielną mszę transmitowaną w TV (coś jak nasz Anioł Pański). Konkretnie odprawiał ją arcybiskup Mexico City…
…który sądząc po jego zachowaniu musi być sporym celebrytą, gdyż w drodze przed ołtarz pozdrawiał i błogosławił wiernych, którzy tłumnie stawili się w Katedrze.

M. również spotkał ten zaszczyt i z bożym błogosławieństwem mogliśmy udać się zwiedzać centrum Mexico City, które podobnie jak pozostała część miasta zaskoczyło nas architekturą, ale w bardziej pozytywny sposób. Dzielnica Centro Historico w centrum miasta bardzo przypominała nam Barcelonę.



W połączeniu ze stylem ubierania się miejscowej ludności, która ciuchy kupuje w sklepach ZARA i Bershka znajdujących się przy głównych ulicach centrum i nijak nie przypomina prawdziwych Meksykanów...

...oraz faktem, że wszyscy mówią w koło po hiszpańsku, całość sprawiła, że czuliśmy się jakbyśmy byli w Hiszpanii, a nie na drugim końcu świata. Meksyk jednak od 1521 do 1810 znajdował się pod panowaniem hiszpańskim i zwany był Nową Hiszpanią, więc w sumie nic w tym dziwnego.

Również wolność słowa i zgromadzeń są w Meksyku na europejskim poziomie. Na Zocalo - głównym placu Mexico City - zaskoczyła nas manifestacja przeciwko corridzie…




Wspięliśmy się więc na taras Antiguo Hotel de la Ciudad de Mexico...

...żeby obejrzeć całość z góry…

…i ponownie znaleźliśmy się w Azji, gdyż przez centrum miasta przejechały setki motocykli…

…okazało się, że to jednak nie zwyczaj, a jedynie zorganizowany przejazd. Na co dzień Meksykanie przemieszają się bowiem w inny sposób…

…a Azjatów bardziej przypominają muzykalnością.

Nie ma tu jednak tylu barów karaoke, za to na każdym rogu słychać meksykańskie brzmienia, a na placu Garibaldiego tłumnie gromadzą się El Mariachi, których poznaliście już w naszym premierowym, urodzinowym filmie.

Jeśli dodać do tego wszystkiego fakt, że Meksyk zaskoczył nas również pogodą - miast spodziewanych upałów mamy bardzo przyjemne, idealne do zwiedzania wielkiego miasta słoneczne 18 stopni - oraz tym, że w pobliżu Mexico City właśnie trwa erupcja wulkanu…

…można powiedzieć że ten Meksyk to niezły cyrk!

Zaskoczyło Was, że nie napisaliśmy nic o kuchni meksykańskiej? Nas również, ale w Mexico City działo się tak wiele (choć zobaczyliśmy może 20% tego co stolica Meksyku ma do zaoferowania), że o tortillach, burritach, enchilladach, fajitach, tacosach i quesadillach napiszemy przy okazji dalszych meksykańskich opowieści! Ale jemy dużo…

;-)