sobota, 18 lutego 2012

Gdzie Pagoda Pagode Pagoda pogania...


Drodzy Czytelnicy,

Wróciliśmy z piekła! To znaczy z Birmy, którą z piekłem łatwo pomylić. Tak, tak, wiemy. Tak wspaniałych widoków i przemiłych ludzi, nie spotkamy być może już nigdzie, ale jednak. Birma została mianowana piekłem, ze względu na swoją kuchnię. Wciąż zastanawiamy się jak to możliwe, żeby w kraju, w którym żarcie jest tak paskudne, mieszkali tak mili ludzie. Przez ostatni tydzień podstawowym naszym posiłkiem był sam ryż z solą (pycha!) oraz kruche ciasteczka. A na śniadanie w hotelach obowiązkowo: jajko sadzone, jajecznica lub omlet. Przez pierwszy tydzień dawaliśmy szanse lokalnej kuchni Shan, ale miało to czasem wybuchowe kosekwencje. Pierwszą rzeczą, jaką zrobiliśmy po wylądowaniu w Bangkoku, było rzucenie się w poszukiwania McDonaldsa…

No dobrze, może nie było aż tak źle, ale podkoloryzować czasem można a nawet trzeba, a poza tym jesteśmy na świeżo :-)  A za tydzień zapomnimy o żarciu i zapamiętamy tylko te wspaniałe widoki i przemiłych ludzi, których tam spotkaliśmy. 

Dziś kolejny odcinek birmańskich opowieści, spisany jeszcze w Birmie, a publikowany już z Bangkoku, gdzie w końcu znaleźliśmy Internet :-) 

----------------------
Kolejnym etapem naszej podróży po Birmie było Bagan. Zameldowaliśmy się w hotelu Kaday Aung, gdzie co prawda nie było dostępu do Internetu, w zamian za to, w cenie, jaką płaciliśmy za dwuosobowy pokój w hotelu w Mandalay (25 dolarów za 2-os. pokój), w którym łazienkę porastały pieczarki, a serwis pralniczy urządził nam pranie naszych ciuchów w pobliskiej rzece, mieliśmy apartament w stylu tropikalnym w ośrodku SPA z basenem, śniadaniem w stylu europejskim na wolnym powietrzu oraz emerytami z Niemiec, Francji i Ameryki, kórzy przyjechali tu… wróć!.. przylecieli tu, aby grać w golfa i wozić się dorożkami na zachody słońca. Podaruj sobie odrobinę luksusu… mmmm…


Ośrodek miał jeden minimalny problemem komarowy…

…na który jednak, jak przystało na dobrze wyposażonych podróżników, mieliśmy odpowiedź:


Mandalay - 8 luty 2012
Zanim jednak dotarliśmy do Bagan, ostatnie chwile w Mandalay spędziliśmy na wyprawie do Mingun – miejscowości oddalonej godzinę drogi łodzią od miasta…

… z licznymi atrakcyjnymi widokami.



Wieczorem natomiast postanowiliśmy rzucić okiem na miasto Mandalay z pobliskiego wzgórza. Poniżej widać je w tle, na pierwszym planie wieżyczka strzegąca wejścia do Pałacu, który jest swoją drogą najbardziej przereklamowanym miejscem w Birmie. 10 dolarów za wejście za płot, za którym znajdują głównie wojskowe baraki. Dodatkowo pałac budowany był przez niewolników, a obecnie dochody ze sprzedaży biletów trafiają do junty, zatem jednogłośnie ogłosiliśmy bojkot!

W drodze na górę, po raz kolejny przekonaliśmy się, że państwo birmańskie zupełnie nie trafia z alokowaniem wydatków budżetowych. Twarze biednych dzieci mocno kontrastują z bogato zdobionymi posągami…

Po wdrapaniu się na Mandalay Hill (30 minut), wpadliśmy w euforię, którą postanowiliśmy uczcić na fotografii. Zdjęcie sekwencyjne nadawało się znakomicie, aby uwiecznić naszą eksplozję radości naszej grupy (od lewej: Tina, którą poznaliśmy dopiero na miejscu – bardzo fajna Niemka, dalej Mery i Dżawor, czyli ci, którzy zainspirowali nas do wyjazdu, a po prawej autorzy tego skromnego bloga):

A także moment, w którym B. trafia łokciem w nos Dżawora:

Oraz ich bezcenną reakcję:

Po tym jak otrząsnęliśmy się z bolesnej sesji fotograficznej (łokieć bolał jak diabli! ;-) ) zobaczyliśmy panoramę miasta. Nie była ona jednak szczególnie ciekawa, jedynym elementem, który przykuł naszą uwagę był budynek – jak się domyślamy – więzienia. Niestety miejscowi nie chcieli rozmawiać na ten temat, dlatego fakt, że ten półokrągły kompleks na zdjęciu poniżej, to więzienie, pozostawiamy naszym domysłom, opartym na obserwowanych detalach w postaci pojedynczych osób przechadzających się pomiędzy budynkami oraz drutów kolczastych…

Na koniec dnia oddaliśmy się obowiązkowej sesji komputerowej. Oddani czytelnicy wszak nie mogą być zawiedzeni zbyt długim oczekiwaniem na kolejne wpisy. Mimo powolnego Internetu, wszyscy dzielnie stukali w klawisze… prawie jak w pracy ;-)


Bagan 9-11 luty 2012
Do Bagan  dotarliśmy dziennym autobusem z Mandalay. Z każdą chwilą tej 6-godzinnej podróży po wertepach byliśmy coraz bardziej dumni z faktu, iż sprawdziliśmy zawczasu, że nie należy kupować biletów na tylnych siedzeniach. I tak trzęsło dość solidnie, ale na szczęście podróż była w miarę krótka, a autobus dość komfortowy. Nie sposób nie wspomnieć również o tym, jak bardzo podróż umiliły nam birmańskie wideoklipy disco i telenowele umiłowane przez kierowcę i puszczane na cały regulator…
Komfort, w którym dotarliśmy do Bagan i w którym mieszkaliśmy, kontrastował mocno z perspektywą 9 godzinnej podróży lokalnym autobusem "Excellent Power" (nazwa zdecydowanie na wyrost...) bez klimatyzacji…

...która czekała nas następnego dnia w nocy, a w którą wyruszyliśmy z równie z równie lokalnej stacji autobusowej…

Bagan to region, w którym znajduje się 4400 (słownie: cztery tysiące czterysta !!!) pagod czyli świątyń oraz w którym „dzień dobry” nie brzmi już jak Min gala ba! ale jak Sir, please buy souvenir! Słowem, bardzo turystycznie.

Dzień, który spędziliśmy na wycieczce rowerowej po okolicy, spędziliśmy na robieniu zdjęć pagod z ziemi…

…z innych pagod…

…robieniu sobie zdjęć pod pagodami…

…na pagodach z pagodami w tle…

…oraz byciu fotografowanym przez miejscową ludność przy okazji odwiedzania kolejnych pagod…

I choć zdjęć zrobiliśmy setki, to żadne z nich nie oddaje tego, co czuje się po wspięciu na – a jakże – pagodę – i spojrzeniu w dal na rozległą dolinę, usianą… pagodami. Widok zapiera dech w piersiach.



Z Bagan, po obejrzeniu ostatniego pięknego zachodu słońca...

...udaliśmy się do Inle Lake, górskiej miejscowości położonej w pobliżu bardzo pięknego jeziora, gdzie udaliśmy się na trekking oraz na wycieczkę łodzią po jeziorze właśnie. I było cudownie, ale o tym opowiemy podczas następnej okazji. Teraz jest pierwsza w nocy, właśnie zameldowaliśmy się w hotelu w Bangkoku i uratowaliśmy nasze podniebienia świeżo wyciskanym sokiem z pomarańczy… Dobranoc!



0 komentarzy:

Prześlij komentarz

Prześlij komentarz