wtorek, 21 lutego 2012

Kopniak z polobrotu

Bruce Lee, Jean-Claude Van Damme, Steven Seagal, Jackie Chan, Chuck Norris... Kto z nas ich nie kocha i nie wychował się na filmach z nimi w rolach głównych? No dobra, pewnie połowa z czytelników, ta piękniejsza :) Ale panowie przyznają mi rację. Kiedy więc dotarliśmy do Chiang Mai i wręczona nam została ulotka z wielkim krzykliwym napisem "Muay Thai night" mnie i Dżawora długo nie trzeba było namawiać. Dziewczyny również skusiły się na ten spektakl, szczególnie że ulotkę zdobiły zdjęcia umięśnionych Tajów :)

Stawiliśmy się na stadionie, który okazał się być zwykłym blaszakiem, już na godzinę przed pierwszym pojedynkiem, co pozwoliło nam zająć bardzo dobre miejsca blisko ringu. W ramach poznawania lokalnej kultury oraz pozostając w duchu sportowej rywalizacji, rozpoczęliśmy typową muay-thai'ową rozgrzewkę.
Wkrótce na ringu pojawili się pierwsi zawodnicy, nieco mniejsi, niż się spodziewaliśmy. W pierwszej walce wieczoru naprzeciwko siebie stanęli Wanchailek Sor Weradet oraz Dongdee Sitdarbtheing. Zgodnie z naszymi przewidywaniami lepszy okazał się Dongdee (w żółtych spodenkach)
W kolejnych mniej lub bardziej interesujących walkach wieczoru, kolejni mniej lub jeszcze mniej znani zawodnicy pokonywali swoich jeszcze mniej uzdolnionych rywali...





...nasza tajska rozgrzewka trwała dalej, dzięki czemu jakość prezentowanych na ringu umiejętności przestała nam przeszkadzać...






















... a w pewnym momencie nawet zobaczyliśmy w ringu nie dwóch a sześciu okładających się pięściami po omacku zawodników...






















...którzy następie zeszli z ringu i zaczęli zbierać datki na dofinansowanie ich dalszego treningu. Nie sposób było odmówić...






















... zaznaczyliśmy jednak, iż środki powinny zostać przeznaczone na trening kondycyjny...
Na koniec obejrzeliśmy dwie walki wieczoru. W pierwszej dzielny Australijczyk nie dał szans uzdolnionemu Tajowi...
...w ostatniej walce wieczoru otyły Anglik dominował nad przestraszonym, choć wyrośniętym Tajem, ale skreczował przed ostatnią rundą. Podejrzewamy ustawkę!


Na koniec wieczoru oczywiście sami spróbowaliśmy naszych sił w walce wręcz, przypominając sobie wszystkie nabyte w młodości techniki walki...
Szczęśliwie obyło się bez większych urazów...
... i wieczór zakończyliśmy w szampańskich humorach, szykując się na poranną walkę z kacem :)



1 komentarz:

  1. I pomyśleć, że za kilka lat, oglądając sporty walki będziecie mogli powiedzieć: "to my widzieliśmy początki wielkich dziś Wanchailek Sor Weradet'a oraz Dongdee Sitdarbtheing'a..." :)
    Pozdrowienia z nieco odśnieżającej się już Warszawy!

    OdpowiedzUsuń