Z Bagan udaliśmy się do Inle Lake, gdzie spędziliśmy trzy dni. Na szczęście spotkany w Bagan anioł (przedstawił się jako turysta ze Szkocji, ale my wiemy, że był aniołem!) odwiódł nas od dwudniowego trekkowania z Kalaw do Inle Lake (45 km po górach), które - jak się później dowiedzieliśmy - było całkowitą stratą czasu.
Po rozprostowaniu kości po dwunastogodzinnej podróży autobusem udaliśmy się na jednodniowy trek po pobliskich górach...
Widoki były, a jakże...
...jednak najciekawsze było poznawanie lokalnej młodzieży...
...także szkolnej...
....od której nauczyliśmy się na nowo nazwy naszego kraju...
Posileni przez przewodników...
...również trzciną cukrową...
naładowaliśmy akumulatory na zejście z góry, gdzie czekały na nas kolejne spektakularne widoki...
Po ośmiogodzinnym trekkingu, B. podarował M. najwspanialszy prezent walentynkowy ever - pranie obuwia ;-)
Następnie zasnęliśmy snem głębokim, aby o poranku obudzić się na kolejną całodniową eskapadę...
0 komentarzy:
Prześlij komentarz