Z pięknego, malowniczego, przytulnego i urokliwego Hoi An
udaliśmy się do… Hue. Do Hue. Tylko Hue. Dawna stolica Wietnamu miała nas
powalić na kolana swoją cytadelą, w której Lonely Planet polecał wielogodzinne
wędrówki. Mieliśmy zostać oszołomieni atmosferą i kulturą tego wspaniałego
miasta zwanym kulturalną i intelektualną stolicą Wietnamu. Być może to
zmęczenie ciągłym przemieszczaniem się, czy brakiem snu, może wpłynęła na nas
pochmurna pogoda, a może widok dwóch szczurów buszujących pośród stolików w restauracji, w której zamówiliśmy niejadalną zupę, ale Hue (oryginalna wymowa hju, my wymawiamy to trochę tak,
jak odgłos wydawany przy dźganiu kogoś nożem… hhhhhuyyyeee!!!! J ) nie zaproponowało nam nic specjalnie
ciekawego. Dżawor był zachwycony, ale jemu podobało się Rangoon, więc można tu
doszukać się jakiejś logiki ;-)
Na szczęście reputację Hue uratowały okolice miasta.
Drugiego dnia, dobrze wyspani, udaliśmy się do Thien Mu Pagody – jednej z
najważniejszych budowli religijnych Wietnamu…
… a także do dwóch grobowców królewskich...
I znów było
cudownie :)
Natchnięci ciekawymi widokami i
bardzo odprężającą atmosferą tych miejsc udajemy się na północ, gdzie mamy
nadzieję zachwycić się Wietnamem. Póki co nasz ostatni przystanek
kontynentalnej Azij Południowo-Wschodniej przegrywa rywalizację z Kambodżą,
Laosem, Tajlandią i Birmą pod prawie każdym względem. Czy zmumifikowane zwłoki
Ho Chi Minha oraz zatoka Halong Bay odmienią nasz pogląd – dowiecie się z
kolejnych wpisów!
0 komentarzy:
Prześlij komentarz