sobota, 3 marca 2012

Jeśli dziś sobota, to jesteśmy w Don Det...

Minął pierwszy miesiąc naszej podróży dookoła tej Ziemi.  Siedzimy właśnie na ganku naszego bungalowa na wyspie Don Det (jednej z 4000 wysp Si Phan Donu) na południu Laosu…


…podziwiamy powoli przepływający obok Mekong i porastającą jego brzegi bujną roślinność i…

… próbujemy zrozumieć jakim cudem Phileasowi Foggowi udało się objechać ziemię w 80 dni! Przecież on po drodze musiał nic nie zobaczyć! Zanim bowiem dotarliśmy na nasz ganek, na  który zdecydowanie warto było dotrzeć choćby po to, żeby posłuchać koncertu cykad o poranku…

…spędziliśmy wiele czasu na… docieraniu na nasz ganek. Trzeba Wam bowiem wiedzieć, Drodzy Czytelnicy, że podróżowanie to nie jest jakieś tam fifi rifi! J Nie ma czasu na wylegiwanie się na plaży, spokojny odpoczynek czy inne pierdoły! Nie spać! Zwiedzać! J

Zanim dotarliśmy na nasz ganek, przelecieliśmy ponad 13.000 kilometrów samolotami relacji Warszawa – Londyn, Londyn – Singapur, Singapur – Bangkok. Po drodze zrobiliśmy mały skok w bok do Birmy (lot Bangkok – Rangoon), gdzie spędziliśmy łącznie ok. 50 godzin i przejechaliśmy ok. 1500 kilometrów lokalnymi autobusami (Rangoon – Mandalay, Mandalay – Bagan, Bagan – Inle Lake, Inle Lake – Rangoon), średnia prędkość 30 km/h.

Po powrocie do Bangkoku najpierw wsiedliśmy w nocny autobus do Chiang Mai (ok. 600 kilometrów, 10 godzin), aby następnie minibusem udać się do granicy Tajlandii i Laosu (200 kilometrów, 4 godziny), przepłynąć przez Mekong łodzią…

…po czym kolejnym nocnym autobusem udać się do Luang Prabang (200 kilometrów, 6 godzin). Po dotarciu do każdego z miejsc w których byliśmy, przemieszczaliśmy się przy pomocy mniejszych…

…lub większych tuk-tuków…

… i niezależnie od długości trasy płaciliśmy średnio 8-10.000 laotańskich kipów (ok. 4 złotych) od osoby, co w porównaniu z 2.000 kyatów birmańskich (ok. 8 złotych), czy 50-60 batów tajskich (ok. 6 zł) wydaje się śmieszną kwotą. Trzeba jednak zaznaczyć, iż  nasze zdolności negocjacyjne osiągnęły już poziom światowej klasy.

Z Luang Prabang dostaliśmy się lokalnym autobusem do Vang Vieng (120 kilometrów, 7 godzin, bardzo górska trasa), gdzie po krótkim odpoczynku ruszyliśmy w podróż lokalnym, dziesięcioosobowym pick-upem do Vientiane (100 kilometrów, 5 godzin) w towarzystwie od kilku do kilkunastu miejscowych osób, ich zwierząt domowych oraz wyrobów rzemieślniczych. Wyglądało to mniej więcej tak, jak kiedyś w Birmie...

Prosto z jednej stacji w Vientianne, za pomocą tuk-tuka udaliśmy się na inną stację, z silnym przekonaniem, że przy wyborze miejsc na stacje autobusowe oraz przydzielaniu do nich poszczególnych autobusów, włodarze Laosu bardziej kierowali się interesem lokalnej gildy transportowej, niż wygodą pasażerów… Ze stacji Pakse południe, położonej na… wschodzie miasta, wieczornym autobusem udaliśmy się do Teh Khek (300 kilometrów, 6 godzin)…

…i był to jak do tej pory chyba najwygodniejszy środek lokomocji na naszej trasie. Po czterogodzinnym noclegu w Traveler’s Lodge udaliśmy się wynajętą Toyotą

Ok. 100 kilometrów  z powrotem w stronę Vientianne bardzo malowniczą drogą..


… aby odwiedzić niesamowitą jaskinię Tham Kong Lo



Kong Lo to w zasadzie podwodna rzeka wydrążona przez siły natury w wielkiej górze, słusznie porównana w przewodniku do mitycznego Styksu. Płynąc w prawie zupełnej ciemności przez ok. godzinę obserwowaliśmy skały oświetlone jedynie światłem naszych latarek oraz okazjonalnie systemem oświetleniowym ufundowanym przez Francuzów.



Z 7,5 kilometrowego tunelu nasza łódź wyprowadziła nas w oblaną zielenią rzekę, którą upodobały sobie bawoły…

Wróciliśmy tego samego dnia, po drodze obserwując kolejny piękny zachód słońca…

…po czym kolejnym nocnym autobusem udaliśmy się do Pakse (250 kilometrów, 6 godzin). Z centrum Pakse, jeszcze przed świtem, za pomocą tzw. Jumbo czyli motocyklowej taksówki…

… udaliśmy się na południową stację autobusową, gdzie od 6:00 czekał na nas lokalny pick-up do Ban Nakasang (150 kilometrów, 3 godziny)…

..równie przeładowany jak nasz pierwszy pick-up z Vang Vieng do Vientianne. Po trzygodzinnej męczarni dotarliśmy do miejsca, z którego łodzią przeprawiliśmy się na Don Det…

..i już jesteśmy na naszym ganku, skąd serdecznie pozdrawiamy!

razem z nowymi przyjaciółmi :)



2 komentarze:

  1. Bardzo nieprzyjemnie ogląda się w poniedziałkowy poranek Wasze zdjęcie na hamakach :-)

    Pozdro!

    OdpowiedzUsuń