Min gala ba po birmańsku znaczy
tyle co „Hello!” czyli „cześć!”, „witaj!”. Nie sposób nie nauczyć się tego
słowa już pierwszego dnia pobytu w Mandalay. Średnio co pięć minut jesteśmy witani
przez miejscowych – czy to staruszki siedzące przy ulicy i bawiące swoje
wnuczęta, czy przez śmigających na motorowerach nastoletnich Birmańczyków.
Powitania, uśmiechy, machanie. I wszystko całkowicie bezinteresowne. To nie to
nagabywanie, które spotyka się w Egipcie, czy Turcji, gdzie każdy napotkany
osobnik chcę zostać Twoim przyjacielem po to tylko, żeby sprzedać Ci papirus
czy dywan. Tutaj ludzie po prostu są mili i nas witają. A my odpowiadamy im:
Min gala ba!
Mandalay - Dzień 1
Przyjechaliśmy do Mandalay o 7 rano i czym prędzej udaliśmy
się do hotelu ET, żeby zregenerować siły. Po czterogodzinnej drzemce
wyruszyliśmy na spacer po mieście i podziwialiśmy miejscowe rozwiązania
komunikacyjne.
Już pierwszy przystanek dostarczył nam szokujących wrażeń
kulturowych. W oddali dostrzegliśmy klasztor mnichów i choć nie był on celem
naszej wyprawy, udaliśmy się go obejrzeć. Sam budynek zrobił na nas wrażenie, niestety
okazało się, że jest zamknięty...
...ale nagle pojawiło się trzech sympatycznych Birmańczyków,
którzy otworzyli dla nas wrota budynku, oprowadzili nas po nim i nawet włączyli
światło w największej Sali, w której znajdował się posąg Buddy, tak abyśmy
mogli zrobić lepsze zdjęcia...
… a na koniec jeden z nich poczęstował nas mentosami i
podarował swój adres e-mail z prośbą o przesłanie naszych zdjęć.
Pełni wrażeń z miłego spotkania wyruszyliśmy dalej i wąskimi
uliczkami, z pomocą lokalnych mieszkańców, z których co chwilę ktoś pozdrawiał nas
szerokim uśmiechem i machaniem, a ktoś inny wskazywał drogę…
.. dotarliśmy do klasztoru Shwe In Bin Kyaung. I od razu poczuliśmy
się, jakby czas cofnął się o kilkaset lat. W promieniach zachodzącego słońca klasztor i otaczająca go
przyroda prezentowały się znakomicie...
Nagle wokół nas pojawili się mnisi,
zaalarmowani naszą obecnością i zaczęli zamiatać liście opadłe z drzewa,
najwyraźniej uznając, iż gości nie należy podejmować w niezamiecionym obejściu.
Tumany kurzu jakie wzniecili spowodowały, iż najlepszy widok czekał nas przy
wyjściu z klasztoru…
…a może właśnie o to chodziło mnichom?
Pierwszy dzień w Mandalay zakończyliśmy w Mahamuni Paya – bardzo popularnym
miejscu modlitw. Ilość złota i posągów Buddy zgodna z oczekiwaniami…
….jednak naszą największą uwagę przykuli przedstawiciele najmłodszego
pokolenia Birmańczyków.
Wieczorem spałaszowaliśmy pyszne jedzenie w lokalnej
restauracji…
…co miało swoje późniejsze konsekwencje…
Mandalay - Dzień 2
Na drugi dzień w Mandalay zaplanowaliśmy
na wycieczkę samochodową po okolicach miasta. Niestety dzień rozpoczął się od
przykrych wiadomości – druga część naszej ekipy przez większość nocy
odchorowywała wieczorny posiłek. Nas na szczęście ominęło najgorsze, choć nie
obyło się bez prewencyjnych tabletek.
Niezrażeni tymi drobnymi
przeciwnościami losu, wynajętym samochodem udaliśmy się w kilka ciekawych
miejsc.
Zanim na dobre wyruszyliśmy w drogę, po raz kolejny doświadczyliśmy
birmańskiej gościnności. Kierowca zatrzymał nagle samochód i poprowadził nas do
miejsca z którego słychać było muzykę, informując, że mamy rzadkie szczęście
zobaczyć lokalną uroczystość. Spodziewaliśmy się wejścia do świątyni i
obejrzenia jakiegoś obrządku, tymczasem kierowca zaprowadził nas na uroczystość
wprowadzania najmłodszych Birmańczyków do klasztoru, czyli coś na kształt
naszej Pierwszej Komunii.
Gospodarz od razu zaprosił nas do
środka, przygotował dla nas stolik w pierwszym rzędzie. Zostaliśmy zaproszeni
na obiad, ale niestety zmuszeni byliśmy odmówić, wobec czego zostaliśmy
poczęstowani lodami i ciastem. …
… a następnie dziewczyny zostały zaproszone
do pozowania do zdjęć z młodymi adeptami sztuki klasztornej…
Nastolatkowe zaś, poprosili nas o
zdjęcie z chłopakami. Byliśmy dla nich taką samą atrakcją, jak oni dla nas :)
Po krótkich odwiedzinach w tym
niespodziewanym miejscu, udaliśmy się na śniadanie, które postanowiliśmy zjeść w towarzystwie 1211
mnichów z pobliskiego klasztoru, którzy codziennie o 10:30 jedzą wspólny
posiłek…
… w drodze na lunch odwiedziliśmy
kolejne miejsce pełne niezliczonych posągów ….
Duchowy lunch z kolei zjedliśmy na samej górze w świątyni na wzniesieniu Sagaing Hill, do której wspięliśmy się po
pięciuset stopniach,
A na kolację zostawiliśmy sobie
najbardziej znany birmański most U Bein’s Bridge w miejscowości Amarapura.
To był dzień pełen wrażeń. Już siódmy
dzień naszej podróży Dookoła Tej Ziemi!
Bosko.
OdpowiedzUsuńTotalnie bosko.
P.S. Martynkunia świetna bluza i jeszcze fajniejsza koszulka :)
W moim rankingu trzech rownoleglych blogow z jednej wyprawy jezeli chodzi o warstwe info i foto to lojicie towarzystwo - pzdr z mroznej Holandii.
OdpowiedzUsuń@kaktusiarabambusiara: :) ma się ten stajl ;) i owszem, było bosko, zdjęcia nie oddają tego nawet w połowie!
OdpowiedzUsuń@Jasiek: Dzięki, dzięki za dobre słowo. Teraz jak już wróciliśmy, to postaramy się znowu pisać regularnie!
OdpowiedzUsuń