wtorek, 7 lutego 2012

Min gala ba!


Min gala ba po birmańsku znaczy tyle co „Hello!” czyli „cześć!”, „witaj!”. Nie sposób nie nauczyć się tego słowa już pierwszego dnia pobytu w Mandalay. Średnio co pięć minut jesteśmy witani przez miejscowych – czy to staruszki siedzące przy ulicy i bawiące swoje wnuczęta, czy przez śmigających na motorowerach nastoletnich Birmańczyków. Powitania, uśmiechy, machanie. I wszystko całkowicie bezinteresowne. To nie to nagabywanie, które spotyka się w Egipcie, czy Turcji, gdzie każdy napotkany osobnik chcę zostać Twoim przyjacielem po to tylko, żeby sprzedać Ci papirus czy dywan. Tutaj ludzie po prostu są mili i nas witają. A my odpowiadamy im: Min gala ba!

Mandalay - Dzień 1
Przyjechaliśmy do Mandalay o 7 rano i czym prędzej udaliśmy się do hotelu ET, żeby zregenerować siły. Po czterogodzinnej drzemce wyruszyliśmy na spacer po mieście i podziwialiśmy miejscowe rozwiązania komunikacyjne.


Już pierwszy przystanek dostarczył nam szokujących wrażeń kulturowych. W oddali dostrzegliśmy klasztor mnichów i choć nie był on celem naszej wyprawy, udaliśmy się go obejrzeć.  Sam budynek zrobił na nas wrażenie, niestety okazało się, że jest zamknięty...
...ale nagle pojawiło się trzech sympatycznych Birmańczyków, którzy otworzyli dla nas wrota budynku, oprowadzili nas po nim i nawet włączyli światło w największej Sali, w której znajdował się posąg Buddy, tak abyśmy mogli zrobić lepsze zdjęcia...

… a na koniec jeden z nich poczęstował nas mentosami i podarował swój adres e-mail z prośbą o przesłanie naszych zdjęć.

Pełni wrażeń z miłego spotkania wyruszyliśmy dalej i wąskimi uliczkami, z pomocą lokalnych mieszkańców, z których co chwilę ktoś pozdrawiał nas szerokim uśmiechem i machaniem, a ktoś inny wskazywał drogę…

.. dotarliśmy do klasztoru Shwe In Bin Kyaung. I od razu poczuliśmy się, jakby czas cofnął się o kilkaset lat. W promieniach zachodzącego słońca klasztor i otaczająca go przyroda prezentowały się znakomicie... 


Nagle wokół nas pojawili się mnisi, zaalarmowani naszą obecnością i zaczęli zamiatać liście opadłe z drzewa, najwyraźniej uznając, iż gości nie należy podejmować w niezamiecionym obejściu.
Tumany kurzu jakie wzniecili spowodowały, iż najlepszy widok czekał nas przy wyjściu z klasztoru…

…a może właśnie o to chodziło mnichom?

Pierwszy dzień w Mandalay zakończyliśmy w Mahamuni Paya – bardzo popularnym miejscu modlitw. Ilość złota i posągów Buddy zgodna z oczekiwaniami…


….jednak naszą największą uwagę przykuli przedstawiciele najmłodszego pokolenia Birmańczyków.

Wieczorem spałaszowaliśmy pyszne jedzenie w lokalnej restauracji…
…co miało swoje późniejsze konsekwencje…


Mandalay - Dzień 2
Na drugi dzień w Mandalay zaplanowaliśmy na wycieczkę samochodową po okolicach miasta. Niestety dzień rozpoczął się od przykrych wiadomości – druga część naszej ekipy przez większość nocy odchorowywała wieczorny posiłek. Nas na szczęście ominęło najgorsze, choć nie obyło się bez prewencyjnych tabletek.

Niezrażeni tymi drobnymi przeciwnościami losu, wynajętym samochodem udaliśmy się w kilka ciekawych miejsc. 
Zanim na dobre wyruszyliśmy w drogę, po raz kolejny doświadczyliśmy birmańskiej gościnności. Kierowca zatrzymał nagle samochód i poprowadził nas do miejsca z którego słychać było muzykę, informując, że mamy rzadkie szczęście zobaczyć lokalną uroczystość. Spodziewaliśmy się wejścia do świątyni i obejrzenia jakiegoś obrządku, tymczasem kierowca zaprowadził nas na uroczystość wprowadzania najmłodszych Birmańczyków do klasztoru, czyli coś na kształt naszej Pierwszej Komunii.

Gospodarz od razu zaprosił nas do środka, przygotował dla nas stolik w pierwszym rzędzie. Zostaliśmy zaproszeni na obiad, ale niestety zmuszeni byliśmy odmówić, wobec czego zostaliśmy poczęstowani lodami i ciastem. …

… a następnie dziewczyny zostały zaproszone do pozowania do zdjęć z młodymi adeptami sztuki klasztornej…

Nastolatkowe zaś, poprosili nas o zdjęcie z chłopakami. Byliśmy dla nich taką samą atrakcją, jak oni dla nas  :)

 Po krótkich odwiedzinach w tym niespodziewanym miejscu, udaliśmy się na śniadanie, które  postanowiliśmy zjeść w towarzystwie 1211 mnichów z pobliskiego klasztoru, którzy codziennie o 10:30 jedzą wspólny posiłek…


… w drodze na lunch odwiedziliśmy kolejne miejsce pełne niezliczonych posągów ….

Duchowy lunch z kolei zjedliśmy na samej górze w świątyni na wzniesieniu Sagaing Hill, do której wspięliśmy się po pięciuset stopniach,

 …a z której roztaczał się widok na pobliską rzekę i wzgórza obsiane Stupami.

 Na obiad udaliśmy się do wiejskiej osady Inwa – kolejnej dawnej stolicy Birmy…






A na kolację zostawiliśmy sobie najbardziej znany birmański most U Bein’s Bridge w miejscowości Amarapura.










To był dzień pełen wrażeń. Już siódmy dzień naszej podróży Dookoła Tej Ziemi!



4 komentarze:

  1. Bosko.
    Totalnie bosko.

    P.S. Martynkunia świetna bluza i jeszcze fajniejsza koszulka :)

    OdpowiedzUsuń
  2. W moim rankingu trzech rownoleglych blogow z jednej wyprawy jezeli chodzi o warstwe info i foto to lojicie towarzystwo - pzdr z mroznej Holandii.

    OdpowiedzUsuń
  3. @kaktusiarabambusiara: :) ma się ten stajl ;) i owszem, było bosko, zdjęcia nie oddają tego nawet w połowie!

    OdpowiedzUsuń
  4. @Jasiek: Dzięki, dzięki za dobre słowo. Teraz jak już wróciliśmy, to postaramy się znowu pisać regularnie!

    OdpowiedzUsuń