czwartek, 7 czerwca 2012

Gruba ryba


Z żalem zostawiając za sobą Kubę wróciliśmy do Meksyku, a konkretnie do betonowej kaszany zwanej Cancun, gdzie przyrodę zastąpiły zwaliste wielopoziomowe hotele wypełnione amerykańskimi turystami. Było tak brzydko i kiczowato, że w ramach protestu nie zrobiliśmy ani jednego zdjęcia. Cóż z tego że plaża jedna z najładniejszych na świecie, skoro tak ufajdana turyzmem…

Na szczęście w Cancun mieliśmy tylko nocleg i skoro świt ruszyliśmy w dalszą drogę, a konkretnie do miejsca, gdzie mogliśmy pojechać jeszcze przed wyjazdem na Kubę, ale sezon był nie odpowiedni. Czy zupełnie zgłupieliśmy i czekaliśmy aż będzie jeszcze bardziej padać niż padało w maju?

Otóż nie! Wybraliśmy się na Isla Holbox (czytaj holbosz) aby zobaczyć pewne zwierzę, które pojawia się tutaj w określonym czasie. Nie jest to ptak, choć ptaków na Isla Holbox jest mnóstwo…





…a ryba. I to nie byle jaka ryba, bo największa na świecie! Zanim jednak wyprawiliśmy się na otwarte morze w poszukiwaniu rekinów wielorybich, bo to o nich mowa, Isla Holbox przywitała nas takim oto kiczowatym zachodem słońca…






No po prostu obciach! ;-)

Następnego dnia skoro świt zapakowaliśmy się na łódkę, a właściwie łódź motorową, z naszym przewodnikiem Alberto…

…i udaliśmy się w miejsce, gdzie wody Zatoki Meksykańskiej mieszają się z wodami Morza Karaibskiego, co powoduje, że plankton unosi się na powierzchnię, dzięki czemu można z bliska zobaczyć największą rybę na świecie! Po drodze spotkaliśmy małe stadko delfinów…

…a po mniej więcej pół godziny na łodzi dotarliśmy w miejsce, gdzie nad powierzchnią wody latały pelikany, co według Alberto jest najlepszym wskaźnikiem że gdzieś w okolicy żeruje rekin wielorybi. Rekiny wielorybie to gatunek rekina żywiący się podobnie jak wieloryby – planktonem. Największe okazy na świecie dochodzą do 15 metrów długości i ważą ponad 20 ton. Przy Isla Holbox pojawiają się rekiny od 4 do 10 metrów długości. Alberto bardzo sprawnie wskazał właściwe miejsce…

… i już byliśmy u celu. Okaz, który wytropiliśmy, był „przeciętny” – miał ok. 6-7 metrów długości i ważył pewnie z 10 ton :-)


Wokół niego pływały mniejsze osobniki oraz płaszczki, o rozpiętości… eeee… skrzydeł?... tak na oko 3-4 metry. Zbiorowisko ogromnych morskich potworów! :-) I gdyby emocji z samego wypatrzenia tychże okazów było mało, założyliśmy płetwy, maski i siup do wody! 

Pływanie z rekinami wielorybimi polega na wskoczeniu do wody przed żerującym rekinem, poczekaniu aż pan gruba ryba do Ciebie podpłynie i następnie płynięciu w tym samym kierunku co on, przez kilkanaście sekund, w najlepszym wypadku ok. minuty. Później rekin robi sobie przerwę i schodzi głębiej, albo przyspiesza wachlując swoim ogromnym ogonem (B. raz dostał nim po nosie!) i trzeba wrócić na łódkę i ponownie wpłynąć na kurs kolizyjny. Emocji było co niemiara, a gdy po pierwszym nurze, kiedy to nie wiedzieliśmy skąd, dokąd i dlaczego rekin popłynie, udało nam się rozczytać rekini sposób myślenia…. Tadam!

Po kilku próbach byliśmy na tyle sprawni, że mogliśmy rekinowi dawać buziaki ;-)

To się nazywa stanąć oko w oko z rekinem ;-)
Ponieważ nasze zdjęcia nie są idealne i nie udało nam się zrobić zdjęć na których bylibyśmy i my i rekin (uwierzcie, że samo trafienie aparatem w rekina jest sukcesem), to żeby pokazać, jak mniej więcej wyglądaliśmy, ściągnęliśmy zdjęcie innego śmiałka:

Żeby nie zamęczyć rekina na śmierć (choć nie sądzimy by zauważył naszą obecność), Alberto przetransportował nas w inne miejscem, gdzie popływaliśmy z ooooooogromną płaszczką. Zdjęcia niestety nie wyszły. Po paru godzinach obcowania z morskimi potworami wróciliśmy na suchy ląd, zjedliśmy codzienną porcję tacosów i po krótkim noclegu, zrywając się jeszcze bardziej skoro świt, wyruszyliśmy do Tulum oglądać ostatnie już na naszej trasie majowe ruiny.

Jeśli macie ochotę zobaczyć jak rekiny wielorybie wyglądają przy lepszym oświetleniu i z lepszym sprzętem nagraniowym – możecie obejrzeć film poniżej:


Prześlij komentarz