piątek, 15 czerwca 2012

La Isla Bonita

Po drodze do naszego następnego przystanku, a płynęliśmy do niego łódką z meksykańskiego Chetumal, nagle za lewą burtą pojawiła się mała łódź, a na niej... pięciu czarnoskórych mężczyzn z karabinami maszynowymi. Każdy z nich w spranym T-shircie, każdy w innym, w ciemnych okularach i czarnych butach wojskowych. Przybili do naszej łodzi, weszli na pokład, pokazali M-16 i kazali kapitanowi otworzyć luki bagażowe. Po kilku chwilach nerwowego przełykania śliny, ktoś z załogi wyjaśnił, że to straż celna... Eeeee.... Zdjęć nie ma - nie odważyliśmy się sięgnąć do plecaka ;-)

Strażnicy zatrzymali nas w drodze na Ambergis Caye, czyli jedną z wysp Belize. "Last night I dreamt of San Pedro..." śpiewała kiedyś Madonna, a my postanowiliśmy sprawdzić czy były to przyjemne sny i wybraliśmy się na tytułową "La Isla Bonita", bo tak właśnie lokalni reklamują Ambergis Caye, gdzie leży miejscowość San Pedro. Na pierwszy rzut oka wyspa faktycznie niebrzydka...


....bryza od morza, słońce grzeje, sjesta w koło - wszystko jak w piosence, tylko komarów jakby więcej. Sprawdziliśmy w sieci i okazuje się, że nie ma pewności, czy piosenka Madonny opowiada właśnie o Ambergis Caye, chociaż dumni mieszkańcy są o tym przekonani, ale jakie to w zasadzie ma znaczenie ;-) 

Ambergis Caye należy do Belize, a ponieważ nie wszyscy wiedzą gdzie leży Belize (my nie wiedzieliśmy przed wyjazdem...) to służymy mapą:

Kiedy już dowiedzieliśmy się gdzie jesteśmy, przyszedł czas na mały rekonesans. Zamiast jednak szukać plaż i palm nasze poszukiwania skupiły się na znalezieniu baru. Nie suszyło nas jednak aż tak bardzo. Chodziło o szczytniejszy cel a mianowicie szukaliśmy miejsca, w którym moglibyśmy od rana dopingować nasze Orły. Po drodze do naszego baru zwrócliśmy uwagę chłopaka siedzącego w bramie z laptopem, który na nasz widok wstał i zaśpiewał "Polskaaaa!! Biało-czeeeeerwonii!!!" Rodacy są wszędzie :-)
Ponieważ nasz mecz był pierwszym meczem turnieju, to nie wszyscy barmani byli zorientowani o jakiej porze mecze są rozgrywane (w Belize mecz rozpoczynał się o 10 rano) i spóźnili się z otwarciem knajpy, co jednak nie przeszkodziło nam w kibicowaniu i piciu porannego piwka :-) 

Jak telewizor odpalił zakrzyknęliśmy z radości, bo było już 1-0 dla naszych. Kiedy sędzia wyrzucił Greka, kiwaliśmy głową z niedowierzaniem, bo panie sędzio przecież tam nic nie było! W przerwie cmokaliśmy na powtórce bramki Lewandowskiego, bo gol to był stadiony świata! A po przewie popsioczyliśmy trochę na Szczęsnego i dużo więcej na obrońców, żeby po chwili wyświęcić Tytonia :-) Emocji kupa, przechodni Amerykanie dziwili się, że oglądamy soccer ale życzyli najlepszego. Remis też dobry, choć liczyliśmy, że z takim dopingiem...
 ...nasi dadzą z siebie więcej :-)

Nie tylko po piłkarskie emocje przyjechaliśmy do Belize. Ten kraj, który jest niepodległym państwem jest od 1981 roku, może nie ma wiele, ma za to drugą największą na świecie rafę koralową. To znaczy rafa ciągnie się od Meksyku aż po Honduras przez 300 kilometrów, ale znakomita część rafy leży na terytorium Belize. 

Jako licencjonowani nurkowie :-) oczywiście musieliśmy skorzystać z okazji. Popłynęliśmy nurkować w miejscu zwanym Hol Chan Reserve, gdzie na niewielkiej głębokości, bo zaledwie 10 metrów oglądaliśmy niezłą rafę koralową oraz mnóstwo, mnóstwo, mnóstwo różnych stworzeń podwodnych. Były ogromne żółwie morskie (tak z 1,5 metra długości), były płaszczki (metrowe), były rekiny (nurse sharks - takie do 2 metrów długości, w pełni mięsożerne :-) ), były ponad metrowe ryby jack fish (tłumaczenie na polski pokazuje nam "kiżucz" ale nie znamy się na rybach, więc nie wiemy czy to to). Gdyby nie mocne prądy byłoby znakomicie, ale mimo sporego wysiłku jaki musieliśmy włożyć w pokonanie tego tunelu między dwiema ścianami rafy - bawiliśmy się przednio.

Oczywiście nie mamy zdjęć z nurkowania, ale zanim wróciliśmy na brzeg udaliśmy się na snorkeling w miejsce zwane Shark-Ray Alley czyli alejka rekinowo-płaszczkowa. Jest to miejscówka wyjątkowa, bo bardzo płytka (3 metry), w której zbierają się rekiny i płaszczki zwabione... odgłosem silników łódek. Przyzwyczajone są bowiem, że z łódek załoga zrzuca sardynki. Nie jest to zgodne ze sztuką morską, bo dzikich zwierząt karmić nie wolno, ale skoro już byliśmy, to postanowiliśmy nie bojkotować imprezy, tylko wskoczyć z łódki do...

...wody pełnej rekinów. I to tak pełnej pełnej :-)

Oprócz zapowiadanych rekinów i płaszczek pojawiły się również zupełnie niespodziewanie trzy delfiny, popływały trochę z nami i popłynęły dalej. Wrażenia niezapomniane.

Z Ambergis Caye popłynęliśmy na drugą, mniejszą wyspę - Caye Caulker.


Wysepka dużo mniejsza i spokojniejsza niż Ambergis, ale bary dużo lepsze. Najlepszy z nich - Lazy Lizard, to najlepszy bar na świecie w opinii wielu i my się pod tym podpisujemy :-)




Na Caye Caulker również planowaliśmy zanurkować, ale niestety dopadło nas jakieś choróbstwo i musieliśmy wyleżeć. Z Belize, lekko modyfikując plan naszej podróży, udaliśmy się bezpośrednio do Kostaryki. Ominęliśmy Gwatemalę, Honduras i Nikaraguę, ale niestety okazało się, że mamy zbyt mało czasu, żeby zobaczyć wszystkie kraje Ameryki Łacińskiej i zamiast zobaczyć wszystkie po łebkach, daliśmy sobie pełne dwa tygodnie na Kostarykę. 

Po drodze, na lotnisku w Salwadorze, widzieliśmy gola Błaszczykowskiego. Polskaaaaaaaaa!!!!! Białooooo-czerwoooooniiiiii!!!!! :-)

Prześlij komentarz