sobota, 2 czerwca 2012

Półmetek czyli azjatyckie podsumowanie


Wsiadając do samolotu, którym lecieliśmyna Kubę dotarło do nas, że właśnie minęła połowa naszej podróży. Doszliśmy więc do wniosku, że przydałoby się jakieś połowinkowe podsumowanie. Ponieważ na Kubie popołudniami dużo padało, przez co mieliśmy dużo czasu na siedzenie przed kompem, to skleiliśmy do kupy Azjatycki Alfabecik – małe (no dobra, może nie takie małe) podsumowanie naszych pierwszych trzech miesięcy w podróży. Pomysł zerżnięty od państwa Rajskich (polecamy ich znakomite alfabetyczne podsumowanie Filipin), czekamy na pozew ;-)

A jak Azjaci


Pierwszym naszym doświadczeniem związanym z Azjatami jest nocna podróż taksówką po Bangkoku. Chcieliśmy dojechać do Banglamphou czyli dzielnicy gdzie mieliśmy rezerwację, a ponieważ nie znamy tajskiego, to powiedzieliśmy „Banglampu” i chcieliśmy pokazać na mapie. Taksówkarz wzgardził naszą mapą i zaczął powtarzać „Banglampu, Banglampu!”. „Banglampu, banglampu, banglampu…”. Byliśmy przekonani, że jest chory psychicznie i że nas zaraz zamorduje. Jak się jednak okazało, nic nam nie zrobił. To nie w stylu azjatyckim.

Azjaci są bowiem bardzo mili, uczynni, pomocni i zupełnie niegroźni, może poza tymi, co kopią z półobrotu.  Ubierają się dziwnie, niektórzy chodzą w piżamach (zjawisko szczególnie popularne w Kambodży, Laosie i Wietnamie). Większość zostawia Buddzie colę do popicia. Choć często trudno się z nimi porozumieć za pomocą słów, to warto próbować językiem pokazywanym. Często żartują, szczególnie proponując cenę za swój towar czy usługę, dlatego warto się mocno targować.

Najwspanialsi Azjaci występują w Birmie. Są bezinteresownie uprzejmi i gościnni. W Birmie występuje również najgłośniejszy z gatunków Azjatów – tzw. Myanmar Monster (asiatus charkarus), widywany przez nas również w innych krajach.

Ą jak Ą-Ę


Gajery i kostiumy zostawiliśmy w Polsce i podróżujemy w szortach i coraz bardziej  spranych T-shirtach. Z codziennego życia wypadły takie luksusy jak np. ciepła kąpiel. Inna sprawa, że jest tak gorąco, że „zimna” woda ma temperaturę ok. 22 stopni.

Również nasz sophisticated English został w Azji zastąpiony przez lokalną odmianę Bad English. Łot prajs? Noł czip prajs… Nasz Bad English z każdym dniem był coraz lepszy.

B jak The Board


Co to jest czterech Polaków i jedna Niemka? Początek niezłego dowcipu, do którego jednak nie znamy puenty, a także najlepszy z możliwych zestawów podróżnych. Kiedy pierwszy raz spotkaliśmy się całą piątką… byliśmy zbyt  hmm…rozweseleni :-) żeby to zapamiętać, bo było to na weselu Dżawora i Mery. Kiedy spotkaliśmy się po raz drugi, 1 lutego o 9:15 przy recepcji hostelu Lamphu House, nie wiedzieliśmy co przyniesie najbliższe dwa miesiące wspólnego podróżowania. W końcu kiedy Polacy spotykają się z Niemcami zawsze jest dużo emocji, ale nie zawsze pozytywnych. Wyszło jednak znakomicie. Dziewięć wspólnych albumów  i pięćdziesiąt siedem dni znakomitej zabawy. Ostatecznie The Board rozpadł się 10 kwietnia 2012 roku, kiedy Dżawor i Mery opuścili nas na Filipinach. W Polsce ulicami miast przeszły marsze żałobne…

C jak Czas  


Po przeniesieniu się na kontynent azjatycki, nie tylko przesunęliśmy wskazówki zegarków o 7 godzin do przodu, ale także całkowicie zmieniło się nasze odczuwanie upływającego czasu. Czas w Azji płynął nam wolniej i szybciej zarazem. Wolniej, bo każdy dzień, wypełniony atrakcjami, widokami i doświadczeniami wydawał się trwać nie 24 a co najmniej 100 godzin. Szybciej, bo te dłuuuugie dni minęły nam bardzo szybko i nim się zorientowaliśmy, trzeba było zmienić kontynent.

Przed wyjazdem żyliśmy w świecie wypełnionym terminami (po polsku: deadline’ami), datami i spotkaniami, gdzie czas to pieniądz, więc każda minuta jest wiele warta. W Azji wartość czasu spadła proporcjonalnie do wartości PKB tutejszych gospodarek. Dwie godziny oczekiwania na frytki w Birmie, czy trzygodzinne opóźnienie autobusu? Nieważne, skoro frytki były tak pyszne, a autobus dowiózł nas w kolejne fantastyczne miejsce…

Ć jak Ćwiczenia fizyczne


Może nie robimy pompek, ale z pewnością podróż kosztuje nas trochę wysiłku fizycznego. Jesteśmy przekonani, że w ciągu dwóch miesięcy w Azji przeszliśmy więcej kilometrów na piechotę, niż przez ostatnie 5 lat w Polsce. Jednego dnia szliśmy cztery godzinę pod górę i cztery godziny z góry! Zdarzyło nam się również popływać, a nawet zanurkować i to zeznakomitym efektem, gdyż od 18 kwietnia 2012 roku jesteśmy licencjonowanymi nurkami PADI!

Naszą najulubieńszą aktywnością fizyczną został jednak tubbing, któryuprawialiśmy w Laosie. Nie możne się z nim równać nawet koszykówka – narodowy sport Filipińczyków.

D jak Drinki


Nie ma to jak łyk piwa po ciężkim dniu pracy… A podróżowanie to nie wakacje, tylko ciężka harówka. Smutnym odkryciem azjatyckiej podróży jest to, że prawie wszystkie piwa smakują tak samo. Czy to tajski Chang, birmański Myanmar, laotańskie Beerlao, kambodżański Angkor, wietnamski Bia Saigon czy filipiński San Miguel. Na bliższą uwagę zasługują piwo Hanoi, ze względu na smak, filipiński Red Horse, ze względu na moc oraz lane piwo, które piliśmy w Hoi An – ze względu na cenę. 20 centów za szklankę! :-)

Nie samym piwem jednak człowiek żyje. W nocnych autobusach bardzo przydatna w usypianiu okazała się miejscowa whisky. Wszyscy miłośnicy tego trunku uznali by jednak określanie trunków, które piliśmy mianem „whisky” za kiepski żart. Najbardziej w pamięć zapadła nam whisky Mekong, dostępna w Kambodży oraz Laosie, gdzie pomieszana z colą sprzedawana była na wiadra. A ponieważ kosztowała 85 centów za butelkę, mniej niż coca cola, to drinki były dość mocne. Pita saute, w smaku przypominała farbę akrylową.

E jak Ekwipunek


Przyglądając się wszystkim rzeczom, które zabieraliśmy ze sobą, skrobaliśmy się w potylice. Jednak z dumą stwierdzamy, że nie zabraliśmy ze sobą niczego niepotrzebnego, a część naszego ekwipunku okazuje się wręcz niezbędna do życia. Scyzoryków używamy częściej niż harcerze, w nocy niezbędne okazują się nagłowne latarki, w których wyglądamy jak górnicy, w miejskich dżunglach nie dalibyśmy rady bez kompasów, w pokojach hotelowych bez kłódek i metalowych linek a w nocnych autobusach bez pack-safe’ów, w których ukrywamy nasze paszporty i nadmiar gotówki. Ulubionym elementem wyposażenia B. jest zestaw ładowarek i kabli liczący 12 sztuk.

Najmniej przyjemnym aspektem posiadania ekwipunku jest to, że trzeba go pakować. Szczególnie ceniliśmy więc miejsca, gdzie spaliśmy więcej niż dwie noce, co oznaczało, że udrękę porannego pakowania można było odsunąć o kilka dni. Niestety było ich jak na lekarstwo.

Ę jak Ę-Ą patrz Ą



F jak Fauna i Flora

 
Mnóstwo nowych gatunków spotkaliśmy na swojej drodze. Oprócz Myanmar Monstera do najczęściej spotykanych w Azji zaliczyć należy bawoła (występuje też w wersji wodnej) oraz gekona. Kąpiel bez gekona wręcz nie wchodziła w rachubę. Gekony polubiliśmy szczególnie, bo ich głównym zajęciem jest likwidowanie innych gatunków, które kochamy nieco mniej. Na nieszczęście gekony, które w stanie są połknąć azjatyckie karaluchy, prawie nie występują, przez co naoglądaliśmy się również całkiem sporo, naprawdę sporych karaczanów. Najwięcej z nich na Filipinach. Wszędzie pełno psów, choć w Wietnamie raczej unikają miejsc, gdzie można spotkać kucharzy. Widzieliśmy też słonie w galopie, za to małp – jak na lekarstwo. Na wolności widzieliśmy przez pierwsze dwa miesiące raptem jedną sztukę. Dopiero na Filipinach nieco się zamałpiło.

Zwierzęta niektóre lubiliśmy, inne nie, natomiast roślinność w przeważającym stopniu wywarła na nas pozytywne wrażenie. Zakochaliśmy się w dżungli a palmy na plaży… no cóż, są palmami na plaży, prawda? ;-)

G jak Granice


Mieszkając w strefie Schengen można się nieco odzwyczaić od przekraczania granic. Zauważa się zmianę kraju po napisach na tablicach drogowych. W Azji jest inaczej. Granicę Tajsko-Laotańską przekraczaliśmy łodzią, zupełnie nie wiedząc co czeka nas po drugiej stronie Mekongu, a na granicy Laotańsko-Kambodżańskiej musieliśmy wręczyć łapówkę opłatę za przekroczenie granicy poza godzinami urzędowymi (po 2 dolary od każdego celnika) a także drugą łapówkę opłatę za wydanie certyfikatu zdrowia koniecznego na terytorium Kambodży (1 dolar).

H jak Handel  


W Azji handluje się wszystkim i wszędzie. Koszulki, kapelusze, pamiątki, akcesoria, sprzęt turystyczny dostępne są w każdej miejscowości. Czasami handel przyjmuje formę wspaniałego rynku a czasem natarczywych kupców pod pagodą. Nie trzeba wcale jechać w żadne konkretne miejsce, żeby załapać się na handel, czasem wystarczy jazda sama w sobie, aby przy każdym postoju lokalni kupcy zaproponowali Ci (nie)świeże jajka czy pieczone nietoperze na patyku. Osobną kategorią sprzedawców ulicznych są małe dziewczynki sprzedające pocztówki pod świątyniami Ankgor – „tu for łan dolar” – co tu więcej mówić – kupiliśmy.

Jeśli ktoś nie ma ochoty na kupowanie na ulicy, może wszystko to (może z wyjątkiem nietoperzy na patyku) kupić, płacąc pięciokrotność ceny ulicznej, w jednym z wielu centrów handlowych – jak choćby w czwartym największym centrum handlowymna świecie.

A że wszystko jest tutaj na sprzedaż, to w Bangkoku roi się od prostytutek, lady-boyów (chłopców przebranych za dziewczęta) oraz punktów z porno-masażem. Na Filipinach z kolei co drugi podstarzały Niemiec opala się w towarzystwie swojej nowej Filipino-żony. Co ciekawe, bycie tymczasową żoną bogatego turysty w Filipinach uchodzi raczej za zaszczyt niż za powód do wstydu.

I jak Imprezy


Wszędzie gdzie zgromadzi się wystarczająco dużo młodego turysty wcześniej czy później musi nastąpić impreza. Imprezy są zjawiskiem jak najbardziej pozytywnym, niestety nie możemy sobie pozwolić na luksus imprezowania co noc, gdyż imprezowanie i podróżowanie na dłuższą metę nie idą w parze. Ośmiogodzinny trek na kacu? Nie sądzę.

W życiu każdego podróżnika następuje jednak taki moment, że ma już dosyć wstawania o piątej rano i pieszych wycieczek po okolicy. Kiedy w tej chwili słabości na drodze podróżnika pojawi się impreza, dzieją się rzeczy legendarne. I tak nastąpiło Vang Vieng, gdzie whisky sprzedają na wiadra i tak nastąpiło Sihanouksville, gdzie za drinki praktycznie nie trzeba płacić, jeśli dobrze człowiek pozbiera kupony od napędzaczy, i tak nastąpiło Phnom Pehn, gdzie Tina musiała wypatrzyć tonic w lodówce, a co najlepiej smakuje z toniciem jak nie gin, i tak nastąpiło silent disco na łajbie w Halong Bay :-)

J jak Jedzenie


Temat, który zasługuje na książkę, a nie na paragraf… W Azji je się wszystko. Czasem są to rzeczy pyszne, jak tajski pad-thai, kambodżański amok czy hoi-ańskie smażone wontony (mmmm…), czasem są to smażone świerszcze i żuki sprzedawane ze stolików na Khao San. Przeważnie towarzyszy temu ryż. W Birmie na przykład jedliśmy tylko ryż, zgodnie ze sloganem „eat more rice bitch” i zgodnie z rozsądkiem. Bo gdzie jedzenie (birmańskie zwłaszcza), tam przytrafić się może i zatrucie pokarmowe.

Nasza azjatycka dieta była na szczęście bardzo bogata w owoce, które smakują w Azji wyśmienicie, zupełnie inaczej niż w Polsce. I na nieszczęście bardzo bogata w jajka, których po trzech miesiącach codziennego jedzenia (jedyny wybór śniadaniowy to omlet czy jajecznica) mieliśmy serdecznie dosyć. Sami również próbowaliśmy nauczyć się gotować i poszło nam całkiem nieźle.
Mimo tego, że przeważnie kuchnia azjatycka jest bardzo smaczna (z wyjątkiem birmańskiej – ile razy o tym nie napisać, nie będzie to zbyt wiele), to i tak bardzo tęskniliśmy za kuchnią polską. Po dwóch tygodniach byliśmy gotowi zabić za świeżą bułkę, na szczęście francuskie wpływy w Laosie pozwoliły nam nacieszyć się bagietkami. Nadal jednak jesteśmy w stanie zabić za żurek i bigos.


K jak Karaoke


Ulubiony sport Azjatów. Bary z karaoke są w każdym mieście, przyciągają tłumy lokalnych uczestników oraz co bardziej odważnych turystów. Na Filipinach śpiewanie karaoke jest brane bardzo na poważnie i jeśli ktoś „ukradnie” piosenkę bardziej krewkiemu wokaliście, może dostać w ryj :-) No ale czasami człowiek musi, inaczej się udusi… uuuu…

L jak Lonely Planet


Biblia podróżujących. Choć zdarzyło się, że Lonely Planet zaprowadził nas do knajpy, w której zupa rybna śmierdziała męską toaletą, a pomiędzy stolikami hasały sobie dwa wielkie szczury, to bez tego przewodnika pewnie daleko byśmy nie zajechali.

Ł jak Łodzie


Prawie wszystkie najlepsze atrakcje naszego wyjazdu zobaczyliśmy dzięki łodziom. Łódką miejską w Bangkoku przepłynęliśmy pół miasta aby dostać się do ambasady Birmy i wyrobić wizę. W Birmie spędziliśmy nasz najlepszy azjatycki dzień pływając na łodzi pośród pływających wiosek na jeziorze Inle Lake. Do najwspanialszego wodospadu w pobliżu Luang Prabang dotarliśmy również łodzią, dziękując naszemu angielskiemu aniołowi, że przekonał nas do podróży autobusem z Chiang Mai i Mekongiem płynęliśmy w sumie 3 godziny, a nie dwa dni. Łodzią przeprawiliśmy się przez największą na świecie podziemną rzekę czylijaskinię Kong Lo. Na dwóch łódkach spędziliśmy wspaniałe 3 dni w zatokach Halong Bay i Bai Tu Long. Na filipińskiej łódce przeprowadziliśmy Island hopping w pobliżu El Nido. Łodzi zabrakło podczas wyprawy po delcie Mekongu, podczas której dziewczyny pływały tylko 15 minut, co zepsuło wrażenia z całego dnia. W zasadzie można więc zaryzykować stwierdzenie, że gdyby człowiek nie wynalazł łódki, nasz wyjazd straciłby połowę ze swojego uroku.

M jak Motocykle


Podstawowy środek transportu w Azji. Nadjeżdżają zewsząd i zawsze. Przechodząc przez ulicę trzeba mieć się na baczności, inaczej Azjata czy Azjatka, którzy zamiast hamulca używają klaksonu, niechybnie skrócą Twój żywot. I unikną kary, gdyż prawie wszyscy motocykliści są zamaskowani. Maseczki występują w różnych kolorach i wzorach, są nawet specjalne sklepy, gdzie maseczki sprzedawane są nie jako praktyczny element wyposażenia motocyklisty, ale jako ozdoba. Nic dziwnego jednak, skoro zakrywa całą twarz, co niezbędne jest ze względu na wszechobecne spaliny.

Szczególną odmianą motocykli są trycykle. W Azji każdy kraj ma swoją odmianę trójkołowca, będącego wariacją na temat klasycznego tajskiego tuk-tuka.

N jak Noclegi


Gdzie to my nie spaliśmy? Guesthousy, hostele, hotele, domki, bungalowy… Standard naszych noclegów był przeróżny. Wyznacznikiem luksusu była ciepła woda i brak grzyba na ścianach, co zdarzało się nieczęsto. Bardzo ceniliśmy sobie brak zwierzyny w pokoju, z wyjątkiem obowiązkowego gekona oczywiście

Spaliśmy w każdych warunkach. Od nory bez okien w Green Mango w Manili, zagrzybiały E.T. Hostel w Mandalay, przez surowy tajski Bamboo Hostel z drewnianą podłogą i łóżkiem twardym jak skała, różowiutki bungalow z gankiem wychodzącym na Mekong i dwoma hamakami, aż po luksusowy wręcz hotel z basenem w Bagan czy Sunny Hotel w Nha Trang, który standardem przypominał zachodnie czterogwiazdkowe hotele, a kosztował 10 dolarów za dwójkę.
Ze względu na dobry standard oraz fakt, że nie pakowaliśmy się aż 6 dni z rzędu, z łezką w oku wspominamy nasz domek na wyspie Malapascua. To, że położony był równo 99 kroków od pięknego, lazurowo-niebieskiego morza również nie obniża naszej oceny. Cena 900 peso za nocleg (ok. 20 USD) to nic w porównaniu z 5995 peso, które życzył hotel położony po sąsiedzku, za pokoje w standardzie bardzo przypominającym nasz domek.

Szczególnym rodzajem noclegów były noclegi w nocnych autobusach, czyli spanie i przemieszczenie się w jednym. W Azji na 80 nocy, aż 11 spędziliśmy w nocnych autobusach. Zasnąć pomagała whisky, a birmańską muzykę, graną do późnych godzin nocnych zagłuszaliśmy własnymi mp-trójkami. B. najczęściej zasypiał przy Thivery Corporation.


Ń jak ńe ma wyrazów na Ń ;-)


O jak Odomos


W kategorii „Produkt Roku w Azji Południowo Wschodniej” pierwszą nagrodę otrzymuje… werble… Odomos! Werdykt jurorów był jednogłośny. Ten zakupiony przez nas w Birmie repelent na komary sprawdził się znakomicie – jeśli tylko nie zapomnieliśmy się posmarować, nie odnotowaliśmy praktycznie żadnych ukąszeń, a dodatkowo zapach odstraszający komary był przyjemny dla ludzi. I cena – pół dolara za tubkę! Wykupiliśmy cały zapas jaki znaleźliśmy i Odomosa starczyło nam aż do końca pobytu w Azji.

Ó jak Ósmy cud świata


Ludzie wybrali siedem, a my znaleźliśmy co najmniej kilka miejsc, które zasłużyło na miano ósmego cudu świata. Przejrzyjcie jeszcze raz naszego bloga, a sami zobaczycie ;-)

P jak Plaże


Im dalej w podróży tym więcej plaż. Raz że lubimy plażować, dwa że podróżowanie to nie wakacje, to ciężka harówka i od czasu do czasu trzeba zmęczone stawy wygrzać na słońcu. Plażowaliśmy imprezowo w Sihanouksville w Kambodży, planowo w Nha Trang i znienacka w Hoi An w Wietnamie. Koło El Nido na Palawanie plażowaliśmy zjawiskowo na plaży Las Cabanas i desantowo na plaży Seventh Commando. W Sabang plażowaliśmy umęczeni małpim trekiem. Na Małej Paszczy plażowaliśmy między kolejnymi zejściami pod wodę z podręcznikiem do nauki nurkowania w ręce. Za każdym razem były palmy i było cudownie. I gdyby tylko muchy piaszczuchy mogłyby sobie wybrać inne miejsce do żerowania, na plaży spędzilibyśmy resztę naszej podróży.


R jak Różnice Kulturowe


Zaczęło się jeszcze w Warszawie podczas wizyty w ambasadzie Wietnamu i trwało przez trzy miesiące. Powiedzieć, że Azjaci są inni niż Europejczycy, to nic nie powiedzieć. Już drugiego dnia w Bangkoku mieliśmy okazję przekonać się jak inne jest podejście Azjatów do przyszłości i planowania. Krążąc po Banglamphu i szukając noclegów, ale nie na najbliższą noc, a na kolejną, wszędzie słyszeliśmy: „today full, tomorrow I don’t know” (dziś pełno, jutro nie wiem). Azjaci nie prowadzą bowiem czegoś takiego jak rezerwacje czy kalendarz, aby móc przewidzieć czy kolejnego dnia będą mieli komplet gości, czy pusty hostel.

Kiedy już udało się nam znaleźć hotel z wolnym łóżkiem, najgorszą rzeczą jaką moglibyśmy zrobić było zdecydowanie się na wynajęcie pokoju. Trzeba było bowiem najpierw trochę ponarzekać, pokręcić nosem i ponegocjować. W przypadku noclegów negocjacje ceny były zazwyczaj niewielkie, ale za to ceny wszystkich koszulek, pamiątek czy innych towarów po kilku minutach targowania się leciały w dół szybciej niż giełdowe indeksy w Grecji. Wyjściowa cena to zazwyczaj dwukrotność tego, co należy zapłacić. Negocjowaliśmy także ceny posiłków w restauracjach, czy choćby ceny piwa (wiadomo, hurtem taniej ;-) ). Najtwardsze targi toczyliśmy z właścicielami tuk-tuków i o każdego dolara walczyliśmy jak o niepodległość.
Również zachowanie Azjatów jest inne niż znane nam na co dzień. Pomijając oczywiste różnice w sposobie ubierania się, czy nagminne plucie i charkanie (Myanmar Monster!), ciekawe są różnice w powitaniach (nie ma uścisków dłoni, a ukłony z dłońmi złożonymi przed twarzą), czy choćby w podawaniu rzeczy  - Azjata zawsze podaje Ci coś prawą ręką, lewą dłonią podtrzymując prawy łokieć. Trzeba również pamiętać, aby nigdy nie pokazywać Azjatom spodu stopy – jest to dla nich odpowiednik pokazania środkowego palca.

Nie wszystkie różnice udało nam się dobrze zauważyć i wyłapać. Staraliśmy się być grzeczni i uprzejmi i dużo się uśmiechać, co zawsze pomaga. Jednak aby dogłębnie poznać kulturę i zwyczaje Azjatów, musielibyśmy spędzić w ich towarzystwie więcej czasu.


S jak Stolice 


Choć najmniej ciekawe, wielkie, głośne, zadymione, tłoczne, drogie i w ogóle niefajne, nie udało nam się uniknąć odwiedzin w lokalnych stolicach. Najlepiej wspominamy Bangkok, mimo zwariowanego taksówkarza, a może właśnie ze względu na niego – był to nasz pierwszy przystanek na azjatyckiej trasie.

W Birmańskiej stolicy nie byliśmy, bo tamtejszy rząd przeniósł ją gdzieś w góry i ukrył przed światem. W Rangoon (była stolica Birmy) wszystko się sypie, jest brudno i śmierdzi. Dżawor był zachwycony, my nieco mniej. Udało nam się nie zostawać na nocleg w laotańskim Vientiane, ale i tak miasto napsuło nam trochę krwi, budując stację południową na wschodzie miasta, a północną w jego zachodniej części ustawiając przejazdy tak, że musieliśmy się przemieścić z jednej na drugą (wcześniej targując się o każdego dolara!). W kambodżańskim Phnom Pehn widzieliśmy straszne rzeczy związane zreżimem Pola Pota, a w wietnamskim Hanoi utknęliśmy w sumie na pięć dni, choć atrakcji nie ma tam wcale. Jeśli dodać do tego wielkie karaluchy w Manili, azjatyckie stolice radzimy omijać szerokim łukiem!

Ś jak Świątynie 


Czyli waty, pagody i stupy. Świątynie w Azji są fantastyczne, dlatego że są tak różne od naszych i tak różnorodne. Wielka złota pagoda w Rangoon, cztery tysiące czterysta pagodw Bagan, świątynia z wielkim leżącym buddą w Bangkoku, abstrakcyjny wat w Chiang Rai przed którym z ziemi wygrzebuje się metalowy posąg predatora, a na ścianach wewnątrz uwieczniony jest Michael Jackson, czy w końcu największy i najwspanialszy na świecie kompleks świątynnyAngkor Wat. Wszystkie są fantastyczne na swój sposób i wokół wszystkich kręcą się przybrani w kolorowe szaty mnisi, którzy zostawiają dla buddy posiłek z coca-colą ;-)

T jak Transport


Ciągle w drodze. Jak bardzo męczące i różnorodne jest przemieszczanie się pisaliśmy przy okazji dotarcia na ganek w Don Det. W pierwszej części naszej trasy tłukliśmy się różniastymi pojazdami, przepełnionymi miejscowymi pałaszującymi pieczone nietoperze.

Później nie było dużo lepiej. Doszły nocne autobusy z przesiadką w Kambodży, nocne autobusy  w Wietnamie i nocne autobusy na Filipinach. Doszły nam loty – z Hanoi do Manili z przesiadką w Guangzhou (jednak byliśmy w Chinach!) i dziesiątki tuk-tukopodobnych pojazdów.


U jak Ubikacje 


Niestety korzystać musieliśmy, co szczególnie w Birmie było doświadczeniem na pograniczu thrillera i horroru. Fakt, że były to toalety „narciarskie” przestał nam przeszkadzać po tym, jak zobaczyliśmy pierwszą z muszlą klozetową – zdecydowanie lepiej zawisnąć w powietrzu trzymając się klamki, niż usiąść na muszli i przykleić się do niej na zawsze. Przy każdym postoju pierwszy odważny członek The Board szedł sprawdzić i opowiadał pozostałym czy można, czy też warto może jeszcze potrzymać ;-)

W jak Waluty


Dobrze, że cyferki są wszędzie jednakowe, inaczej mielibyśmy przechlapane. Na każdym banknocie mieniło się od kolorów i różnych krzaczków. W Birmie wymieniając pieniądze w banku doznaliśmy szoku, gdyż nasze banknotyamerykańskie przechodziły najpierw konkurs piękności zanim wymieniono je na lokalne kyaty. W Tajlandii płaciliśmy batami, w Laosie po raz pierwszy zostaliśmy kipowymi milionerami, a multimilionerami zostaliśmy w Wietnamie, gdzie płaciliśmy w dongach. W Kambodży oficjalną walutą jest riel, ale my operowaliśmy wyłącznie dolarem amerykańskim. Na Filipinach poczuliśmy przedsmak Ameryki, bo płaciliśmy w pesos.

Y – Yessssssss


Najbardziej syczącą osobą jaką poznaliśmy na naszej trasie był przedstawiciel biura podróży Ethnic Travel w Hanoi, który sprzedał nam wycieczkę po Halong Bay i Bai Tu Long (nasze najbardziej zagorzałe i najbardziej owocne negocjacje w całej podróży!). Nie wspominamy o nim jedynie ze względu na sukces negocjacyjny, ale również ze względu na oferowany przez niego rodzaj podróżowania – off the beaten track (poza wytartym szlakiem). Ethnic Travel sprzedawał bowiem wycieczki do miejsc, gdzie prawie nie było innych turystów (w naszym przypadku – zatoki Bai Tu Long) i jest to sposób podróżowania, który zdecydowanie przypadł nam do gustu. Mniej turystów = więcej wrażeń!


Z jak Znajomi 


Na naszej azjatyckiej trasie spotkaliśmy wielu ciekawych ludzi. Część z nich okazała się być naszymi aniołami, ratując nas od wyjazdów do nieciekawych miejsc, czy podsuwając pomysły na ciekawe miejsca do odwiedzenia. Wszystkich nie wymienimy, ale szczególnie pozdrawiamy napotkanych na trasie rodaków - Kubę i Łukasza poznanych w Birmie, Adę i Marcina, których spotkaliśmy w Hoi-An i last but definitely not least – państwa Rajskich, na których wpadliśmy w Banaue na Filipinach!

Ż jak Żenujące zdjęcia


Na naszym blogu pokazujemy Wam zdjęcia ze wspaniałych miejsc, znakomicie doświetlone i w perfekcyjnej kompozycji (tak przynajmniej lubimy o nich myśleć :-) ). Żeby jednak wybrać te kilkanaście zdjęć z każdego miejsca, musieliśmy zrobić ich setki (łącznie 40 GB zdjęć). Część z nich jest naprawdę żenująca i być może kiedyś opublikujemy je na blogu, ale jeszcze nie teraz ;-) Upust naszym potrzebom, jeśli chodzi o dawkę żenady daliśmy tu: link the board okładki

Ź jak Źle nam nie było, ale tęsknimy


Azja Południowowschodnia jest fantastycznym regionem na urlop czy dłuższą podróż. Jeśli ktoś się wybiera, albo zastanawia czy wybrać – służymy radą i pomocą w wyborze trasy. Nie zmienia to jednak faktu, że podczas tych fantastycznych trzech miesięcy tęskniliśmy za Polską. Za naszymi rodzinkami i za polskim jedzeniem. Bo wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej :-)

0 komentarzy:

Prześlij komentarz

Prześlij komentarz