czwartek, 28 czerwca 2012

Pura Vida Costa Rica!


„Pura Vida!” (tłumaczenie dosłowne: czyste życie, samo życie) to kostarykańskie powitanie, ale także zwrot zastępujący w zasadzie wszystko. Jak się masz? Pura Vida! Jak pogoda? Pura Vida! Pura Vida znaczy super! :-) 

Jakby mało nam było wrażeń związanych z lataniem nad lasem deszczowym, postanowiliśmy jeszcze zwiększyć dawkę emocji i udaliśmy się do Turrialby. I choć nocny spacer ulicami miasta, żywcem przeniesionymi z taniego dreszczowca klasy C, spowodował, że nasze serca zabiły mocniej, to prawdziwe emocje miały przyjść dopiero następnego dnia. Z samego rana, a trzeba Wam wiedzieć, że w pierwszym kostarykańskim tygodniu godzina ósma rano była dla nas środkiem dnia, wyruszyliśmy na rzekę Pacuare, żeby pokonać jej nurty w pontonie! Pura Vida!

Rafting ma w Kostaryce wielu miłośników, a i miejsc gdzie można go uprawiać jest mnóstwo. My jednak wybraliśmy to najbardziej polecane, w tym przez National Geographic. I nie ma się co dziwić – sceneria naszego spływu była oszałamiająca!



W naszym pontonie oprócz naszej trójki znaleźli się również Barry i Austin z Północnej Karoliny – ojciec i syn wspólnie odpoczywający w Kostaryce oraz nasz kapitan Giovani, który zachowywał spokój nawet w najbardziej dramatycznych momentach naszej podróży po rzece…

A momentów tych było sporo, bo spływ trwał w sumie ponad 4 godziny z małą przerwą na lunch, zjedzony prosto z pontonu, który posłużył za stół...

Wyjście bez szwanku z nurtu zwanego „rodeo” czy „indiański cmentarz” to spory sukces, więc zasługuje na haj fajw! :-)

Pokonaliśmy w sumie 28 kilometrów, wypełnionych kilkudziesięcioma fragmentami naprawdę mocnych nurtów (w skali raftingowej poziomy III i IV czyli już naprawdę mocne fale)….

….podczas których byliśmy o włos od wypadnięcia z pontonu…

…z wyjątkiem jednego momentu, kiedy to posunęliśmy się o ten włos dalej i M. oraz Drew znaleźli się za burtą. Emocji było mnóstwo, śmiechu również. Pura Vida! :-)

Po czterech godzinach wykończeni, z bolącymi ramionami od wiosłowania i brzuchami od śmiechu przetransportowaliśmy się do Cariari...

...skąd złapaliśmy autobus o ...6 rano… do Tortugero, czyli krainy wielkich żółwi…

1 komentarz: