poniedziałek, 25 czerwca 2012

Zielona Góra


Wracamy po krótkiej przerwie spowodowanej nadmiarem wydarzeń, które wkrótce w całości zaprezentujemy. Ostatnie dni mieliśmy jednak wypełnione atrakcjami, wstawaniem o 5 rano oraz długimi przejazdami. Teraz nadrabiamy postowanie :-)

Pamiętacie jeszcze europejskiego słonia, który nie potrafiłlatać? Odszedł na zawsze! W Monteverde (po polsku zielona góra) odlecieliśmy!

Park linowy prowadzony przez firmę eXtremo był zaiste ekstremalny. Lataliśmy i zjeżdżaliśmy wśród lasu deszczowego, na linach o długości od kilkudziesięciu do kilkuset metrów, podczepieni na metalowym kołowrotku. I było bosko!

Najbardziej piskogenną atrakcją parku był skok tarzana, czyli wieeeeelka „huśtawka” której początek zawieszony był hen wysoko w koronie drzew, a potem leciaaaaaaaało się w las :-)

Małpy miały niezły ubaw ;-)

Kulminacyjnym punktem wieczoru był „lot supermana” – kilometrowej długości lina (najdłuższa na świecie), rozwieszona między dwoma wzgórzami, kilkadziesiąt metrów nad porośniętym drzewami wąwozem, do której przypięci zostaliśmy głową do przodu. I z prędkością ok. 80 km/h (jak pada leci się dwa razy szybciej!) – polecieliśmy!


Do Monteverde dolecieliśmy dotarliśmy jedną z najbardziej zapierających dech w piersiach dróg, położoną na wzgórzach otaczających dolinę. W tle migotał nam wulkan Arenal, który odwiedziliśmy dzień wcześniej, trzęsło jak diabli, ale parę ujęć udało nam się zachować…


W Zielonej Górze oprócz setki atrakcji wyprodukowanych przez znakomicie zorientowanych na turystykę Kostarykańczyków, jest również atrakcja największa, stworzona przez naturę, a przez przedsiębiorczych „Ticos”, bo tak o sobie mówią miejscowi, pieczołowicie chroniona. To las deszczowy, położony na wzgórzach Monteverde, miejsce całkowicie niezwykłe!






Las deszczowy to, jakby to sprytnie ująć, kilka lasów w lesie. Na normalnych wysokich drzewach żyją bowiem setki innych roślin. Niektóre z nich na wytworzonej na pniach warstwie gleby, inne wysoko w koronach drzew, gdzie "wspinają się" po pniach drzew w poszukiwaniu światła. Przyjmują przy tym różne strategie. Na przykład liany to rośliny, które wyrastają z ziaren, które znalazły się już tam u góry w koronie drzewa i rosnąc spuszczają korzenie w dół w poszukiwaniu wody. Inne rośliny oplatają rosnące drzewa swoimi korzeniami i podduszają „gospodarza”.


Żeby powstał las deszczowy potrzebny był splot sprzyjających okoliczności. Kostaryka, a w zasadzie cała Ameryka Środkowa, położona jest między oceanami – Atlantykiem i Pacyfikiem. Od strony Atlantyku, a w zasadzie Morza Karaibskiego, ciepłe, wilgotne powietrze przemieszcza się w stronę Pacyfiku, natrafia jednak na pasmo górskie i wilgotne chmury zatrzymują się w tym miejscu, oddając całą wilgoć, umożliwiając rozwój bujnej roślinności oraz zrobienie takich zdjęć…



Po lesie, a konkretnie po rezerwacie Santa Elena (dużo mniej zatłoczony niż rezerwat Monteverde - oprócz nas było jeszcze 6 innych osób, ale startowaliśmy o 6:30), chodziliśmy z Orlando, lokalnym przewodnikiem i największym pasjonatem przyrody, jakiego spotkaliśmy. Orlando wypatrywał dla nas co ciekawsze okazy ptactwa i robactwa…



…choć las jest tak gęsty, że trudno cokolwiek zauważyć. Orlando oprócz tego, że jest przewodnikiem, jest również zapalonym fotografem-amatorem, dzięki czemu porozmawialiśmy bardzo dużo o fotografii. Orlando jest autorem między innymi zdjęć znajdujących się na pocztówkach sprzedawanych w Monteverde. M. z zapałem słuchała jak udało mu się uchwycić kolibra w locie, gdyż polowanie na zdjęcie tego najmniejszego ptaka trwało już od Manuel Antonio. Po wielogodzinnym oczekiwaniu, kiedy nadzieja powoli odlatywała wraz z kolejnymi okazami uderzającymi skrzydłami 80 razy na sekundę i przemieszczającymi się z prędkością dźwięku…. Udało się!

Mimo braków sprzętowych (obiektyw, obiektyw, obiektyw!) M. upolowała kolibra podczas posilania się egzotycznym kwiatem! I było wiele radości! ;-)

Kiedy jednak spojrzeliśmy na zegarek, okazało się, że nasz spacer trwał już ponad 3 godziny (minęło jak kwadrans!) i musieliśmy skrótem wydostać się z lasu, żeby zdążyć na busa, żeby zdążyć na autobus, żeby zdążyć na kolejny autobus, którym dostaliśmy się do Turrialby. A po co? Przeczytacie w następnym poście ;-)

--------------------
*zdjęcia z parku linowego zakupione od organizatora, a film sciągnięty z youtuba – z powodu awarii sprzętu film z lotu Supermana nie nagrał się na aparacie Drew, a naszego olbrzyma nie mogliśmy wziąć ze sobą.

4 komentarze:

  1. Ja na tej Waszej Kostaryce mocne wpływy polskiej wsi wyczuwam!

    A zdjęcie nr 2 przeurocze :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Gdybyś usłyszała mój krzyk dwie sekundy po wykonaniu tego zdjęcia to nigdy nie nazwałabyś tego zdjęcia przeuroczym ;-)
      M.

      Usuń
  2. kurcze ten świat cały taki fajny, a was do Zielonej zagnało.... :(
    wrrrr kogo jak kogo, ale po Was się tego nie spodziewałam! :):):)

    OdpowiedzUsuń
  3. Heh, wreszcie udalo mi sie Was dogonic:)
    Piekne zdjecia, no i cala podroz tez niczego sobie;) Czekam na wiecej!

    OdpowiedzUsuń