wtorek, 19 czerwca 2012

Pasowałby tytuł "wulkanizacja", ale w tytułowaniu postów chcemy być bardziej oryginalni ;-)


Kostarykańską przygodę zaczęliśmy od serwisowania się w Alajueli, czyli miasta bardziej przyjaznego podróżnym niż San Jose, tańszego i leżącego bliżej lotniska. Ponieważ z Belize przytargaliśmy jakieś turystyczne choróbsko – choroba belizyjska nie ma nic wspólnego z filipińską – jeden dzień musieliśmy trzymać się blisko hostelu. Drugiego dnia kiedy ze zdrowiem było już lepiej postanowiliśmy zobaczyć najbliższą Alajueli atrakcję czyli… Wulkan! :-)

Wulkan nazywa się Poas i jest półtorej godziny malowniczej drogi od miasta.

Ponieważ nigdy wcześniej nie widzieliśmy wulkanu, byliśmy bardzo podekscytowani, a ponieważ nigdy wcześniej nie byliśmy w Kostaryce, to nie bardzo wiedzieliśmy czego się spodziewać na miejscu. Przygotowani na górską wyprawę i wspinaczkę po kamienistych stokach wulkanicznych wysiedliśmy z autobusu i…

...asfaltową drogą ;-) podeszliśmy pod sam krater. Chwila napięcia, szybszy puls, jeszcze parę kroków i….

…no cóż, nie była to miłość od pierwszego wejrzenia, bo owo nie nastąpiło. Okazało się, że wulkan puścił bąka i się nim zasłonił (oprócz tego że nic nie widać, to śmierdzi siarą). Nie uśmiechało nam się oczekiwać na lepsze czasy w oparach siarkowodoru i w tak zwanym międzyczasie wybraliśmy się na szlak turystyczny.

Ten również okazał się bardzo ucywilizowany i przez całą drogę (ok. 2 km) szliśmy po betonowym chodniku. Odebrało to sporo uroku z samego łażenia, nie odebrało uroku roślinności…



…oraz zwierzynie…

Pod tym względem nie było może tak egzotycznie jak się spodziewaliśmy, bo poczuliśmy się jak w warszawskich Łazienkach, kiedy wiewióry oswojone z ludźmi wskakiwały nam na kolana i domagały się darowizny. Szczególnie polubiły Rolfa – Szwajcara, który jechał z nami autobusem. Siedząc na ławce otoczony przez wiewiórki i ptaki, które również jadły mu z ręki, wyglądał trochę jak Królewna Śnieżka ;-)

Kiedy wróciliśmy z naszego spacerku (bo nazwanie go trekiem byłoby ogromnym nadużyciem), udało nam się zobaczyć to, po co przyjechaliśmy!

Poas to spory wulkan, krater znajduje się na wysokości 2574 m. n.p.m., ma średnicę ok. 1,5 kilometra, w pośrodku jeziorko wypełnione wodą o średniej temperaturze 40 stopni Celsjusza. Nic tylko wskoczyć i się wykąpać :-)

Nacieszyliśmy się widokiem, a potem wulkan puścił kolejnego bąka…

…więc uciekliśmy z powrotem do Alajueli, a stamtąd na południe, do parku Manuel Antonio, skąd relacja nastąpi wkrótce :-)

3 komentarze:

  1. Wasze relacje z podróży dookoła tej ziemi (a może wybieracie się gdzieś dalej?!) absolutnie wyborne.Świetne teksty uzupełnione niebanalnymi zdjęciami ( to pasja M. czy B.???). Gotowy materiał na hit podróżniczy. Baaaaaaaaaaardzo dziękuję za możliwość obejrzenia wnętrzności ziemi. A tak na marginesie, szokiem jest Wasza fascynacja Kubą, jak żadnym innym państwem. Czyżby to wpływ magicznych cygar, innego uzasadnienia nie widać! Czekam na dalsze relacje i pozdrawiam niestrudzonych podróżników.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Łubu-dubu, łubu-dubu niech żyje nam prezes naszego fan-klubu, nieeech żyje nam! :)
      Dziękujemy za miłe słowa, nie wiemy czy zasłużyliśmy:) Ale wiemy za to, że po całym dniu zwiedzania warto jeszcze w nocy posiedzieć przy komputerze!
      Zdjęcia to pasja wspólna, ale jeśli chodzi o edycję bloga to B. odpowiada za teksty a M. za zdjęcia.
      Kuba nas zafascynowała tym, że jest tam zupełnie inaczej niż gdziekolwiek na świecie. Do tego przemili, gościnni ludzie, stare amerykańskie samochody i cudowna muzyka, nie zapominając o przepysznej kuchni tamtejszych gospodyń:)
      Pozdrawiamy z Kostaryki Anonimowego Komentatora:)!

      Usuń
    2. Wow, widać, że jesteście świetną parą globtroterów (pisownia trochę z polska). A o Kubie absolutnie przekonująco. Z Polski patrzy się na ten kraj, jako ostoja komuny ... i ten Fidel wiecznie żywy... i te odrapane blokowiska .... i ta opinia rodem z prylu o baardzo leniwych Kubańczykach .... i te tak trudne spotkania z naszym JPII. A tu tymczasem jawi się zupełnie inny obraz tego kraju. Dzięki!
      Anonimowy Komentator miał to szczęście poznać M., dlatego też trzymam kciuki za powodzenie Waszej wyprawy. Fajnie jest pisać gdzieś na drugi koniec świata i to jeszcze do TAK NIEZWYKŁYCH M. i B., którzy mieli odwagę realizować swoje marzenia. Pozdrowionka z Polski.

      Usuń