Pora na trzecią odsłonę wręczenia Złotych Globów. Nagrody robią się coraz bardziej prestiżowe, ale to jeszcze nie ostatni odcinek. Zatem do dzieła!
Pora na zapadające w pamięć noclegownie. Kiedy po całym dniu odkrywania świata zmęczeni i spragnieni snu wracaliśmy do naszych pokoi, czasem nie dane nam było odpocząć, wręcz przeciwnie, przychodziła wtedy pora na walkę z robactwem, grzybem czy odruchem wymiotnym. W kategorii NAJGORSZY NOCLEG nominowani zostali…
E.T. Hotel (Mandalay)
To był pierwszy z hoteli z piekła rodem. Po zameldowaniu w E.T. Hotel wiedzieliśmy, że nasze życie już nigdy nie będzie takie samo. Nasz pokój i tak był znośny, choć grzyba na ścianach było więcej niż w świątecznym bigosie. Pokój Dżaworów i Tiny dodatkowo miał okna wychodzące na przerwę między budynkami, którą płynął ściek. Prawdziwy kosmos!
Strawberry Hometel (Manila)
Zgodnie ze zdrowym rozsądkiem, podróżując do dużego miasta rezerwowaliśmy noclegi z wyprzedzeniem. Tak było i w przypadku Manili, gdzie na pierwszy nocleg po przylocie zarezerwowaliśmy Strawberry Hometel, miejsce niedrogie, z przyzwoitymi ocenami gości. Tuż po przyjeździe w recepcji powitała nas obsługa hostelu (w zasadzie hometelu, ale nie wiem co to dokładnie oznacza) oraz karaluchy spadające z sufitu. Karaluchy następnie przyniosły nam ręczniki do pokoju i zostały na noc. W Strawberry zaliczyliśmy drugi poważny kryzys tego wyjazdu.
Bungalow w Sabang
W miejscowości Sabang mieszkaliśmy w uroczym bungalow w dżungli. A z nami w bungalow mieszkały wielkie karaluchy, które udawały że ich nie ma, chowając się za szamponem, za umywalką czy za czymkolwiek, co dawało trochę cienia. A w nocy cykały cykady, żebyśmy czasem nie zapomnieli, że wszędzie są owady.
Green Mango (Manila)
Pomni doświadczeń z Strawberry, na drugi nocleg w Manili zdecydowaliśmy się wybrać hostel nieco droższy i nawet polecony jako „znośny” przez naszych byłych już wtedy współtowarzyszy, którzy spali w Green Mango tydzień przed nami. Kiedy obsługa powitała nas piwem, uznaliśmy, że dobrze trafiliśmy. Kiedy weszliśmy do pokoju o wymiarach dwa na półtora, bez okien i z niedziałającą klimatyzacją, uznaliśmy, że może pokój ciasny, ale za to przyjemna obsługa. Kiedy natomiast w nocy co pół godziny budził nas przeraźliwy odgłos dzwonka do drzwi, który niósł się po całym hostelu, doszliśmy do wniosku, że obsługa może daje piwo, ale i tak byśmy ich zamordowali, gdyby nadarzyła się sposobność.
Hotel International (Alajuela)
Przyjeżdżając do więzienia (o czym podczas następnego odcinka), spodziewasz się, że trafisz do celi. Sądzimy jednak, że nawet w Ameryce Środkowej znalazłyby się cele przyjemniejsze niż ta, w której spaliśmy w International Hotel w Alajueli. Mały, ciasny, śmierdzący, brzydki, zagrzybiały. Pokój był co prawda z toaletą, ale w połączeniu z faktem nie posiadania przez toaletę drzwi, trudno nazwać to zaletą. Co prawda nie było drzwi w toalecie, ale za to była kablówka ;-)
A najgorszym z najgorszych miejsc w jakich spaliśmy zostaje..
Hotel International w Alajueli!
Tak musi wyglądać więzienie o zaostrzonym rygorze!
A teraz dla kontrastu miejsca, gdzie spało nam się jak w domu, a czasem nawet lepiej.. No lepiej może nie :-) Nominowani w kategorii NAJLEPSZY NOCLEG zostali…
Sunny Day Hotel (Nha Trang)
Pokój taki jak mieliśmy w Sunny Day, w Polsce kosztowałby 250 złotych za nocleg, a w Paryżu pewnie 250 EURO. W Nha Trang zapłaciliśmy 10 dolarów. Wygodne, duże łóżko, kablówka, darmowe wi-fi, elegancka i nowoczesna łazienka i działająca klimatyzacja. A wszystko 100 metrów od plaży. Szokująco dobra jakość!
La Villada Inn (Oaxaca)
Hostel La Villada Inn cenimy za to, że był czysty, ładny, przyjemny, wygodny i z widokiem, czyli posiadał wszystkie cechy potrzebne dobrym noclegowniom. Ale na nominację zasłużył przede wszystkim za znakomitą obsługę. La Villada Inn jest bowiem prowadzony przez przesympatyczną rodzinę, która oprócz tego, że gotuje najlepsze śniadania na kontynencie, to jeszcze pomogła nam bardzo w załatwieniu spraw z policją, po tym jak ukradziono nam telefon – syn właścicieli przetłumaczył nasze zeznania na hiszpański i zawiózł M. swoim motocyklem na komisariat, gdzie wymusił od leniwych policjantów przyjęcie zawiadomienia, które potrzebowaliśmy do ubezpieczenia (inna sprawa, że ubezpieczyciel i tak znalazł odpowiedni kruczek i nas wydymał…). A ostatniego dnia, kiedy okazało się że nie wypłaciliśmy gotówki, tym razem B. miał okazję przejechać się na motorze z drugim synem właściciela.
Tower Bridge Backpackers (Puerto Escondido)
Puerto Escondido to nadmorska miejscowość pełna surferów. Jest w niej również hostel Tower Bridge Backpackers, w którym zamiast pokoju dostaliśmy… mieszkanie. Mieszkanie miało sypialnię, salon, kuchnię i łazienkę, a także hamak na tarasie. I jeśli dodać do tego bardzo niską cenę (połowa tego co płaciliśmy zazwyczaj w Meksyku) i bardzo miłą obsługę (Amerykanie wiodący życie po życiu), Tower Bridge Backpackers w pełni zasłużył na nominację.
3&B Chic and Cheap (Playa del Carmen)
Wygodny, nowoczesny, przyjemny, estetyczny. Hostele w Meksyku ogólnie stoją na wysokim poziomie, jednak Chic and Cheap w Playa del Carmen był wyjątkowo atrakcyjny. Do tego stopnia, że na pokój poczekaliśmy jeden dzień, nocując w innym miejscu, a rano skoro świt zrywając się z łóżka i czatując aż pokój się zwolni (nie ufaliśmy rezerwacjom na tyle, żeby ryzykować). Udało się i dzięki temu po dniu na fantastycznej plaży wracaliśmy do świetnego pokoju i naprawdę odpoczęliśmy w Playa del Carmen.
Good things come to those who wait głosi stare porzekadło i faktycznie tak stało się w Puerto Viejo. B. razem z Drew szukali noclegu w tej nadmorskiej miejscowości przez bite trzy godziny. Ponieważ mieliśmy tam spędzić cały tydzień, to wybór noclegowni wydawał się być kluczowy. I kiedy po trzech godzinach i odwiedzeniu ok. trzydziestu różnej maści noclegowni udało im się znaleźć bardzo dobry hostel, B. wypatrzył jeszcze jedną uliczkę odchodzącą od głównej drogi. Nie dał się zniechęcić Drew, który miał już dość poszukiwań i tak trafił do Niemca. Co prawda właściciel miał dopiero rozpocząć sezon, ale ponieważ zostawaliśmy na tydzień, zgodził się nas przyjąć. Dzięki temu mieliśmy dla siebie trzy pokoje oraz centralnie położony ganek pod drzewem. Właściciel udostępnił nam także swoją lodówkę i dzięki temu spędziliśmy tam bardzo udany i imprezowy tydzień :-) Nazwy miejsca nie pamiętamy, tak udane były imprezy ;-)
Hostal Chasqui (Otavalo)
Nie sądziliśmy, że w Otavalo zostaniemy aż tydzień, ale rozłożyła nas choroba. Nie przeszkadzało nam to jednak zbytnio, gdyż mieliśmy swój pokoik w Hostal Chasqui, prowadzonym przez przeuroczych Roberto i Miltona Hostel miał wszystko co potrzeba a dodatkowo sporą kolekcję DVD, które można było pożyczyć i obejrzeć w pokoju, dużą kuchnię, wi-fi w pokoju oraz darmową pralnię :-) A na dodatek otrzymaliśmy pełny zestaw informacji na temat lokalnych atrakcji oraz osobiste pokazanie najciekawszych miejsc z hotelowego tarasu, z którego roztaczał się widok na miasto i otaczające góry.
A najlepszym z najlepszych naszych noclegów zostaje…
La Villada Inn w Oaxace!
Spaliśmy w wielu ładnych, wygodnych i przytulnych miejscach, ale La Villada prowadzona jest przez najmilszą obsługę na świecie!
Jednym z najciekawszych elementów podróży było poznawanie przyrody, a już szczególnie interesujące – obserwowanie egzotycznych gatunków zwierząt. Zobaczmy które z nich zasłużyło na miano NAJFAJNIEJSZEGO ZWIERZA:
Kto nie widział leniwca na żywo, ten nie zrozumie uroku tego zwierzęcia. Leniwiec całkowicie obezwładnia gracją swoich powolnych ruchów. Przemieszczający się z miejsca na miejsce leniwiec osiąga prędkość maksymalną do dwóch kilometrów na godzinę. Oprócz tego ma przesympatyczny ryjek i szelmowski uśmiech ;-)
Wojowniczy żółw z Tortugero
Choć żółwi widzieliśmy więcej, to na nominację zasłużył ten z Tortugero. W końcu szukaliśmy go przez ponad trzy godziny, łażąc po omacku po plaży! A kiedy już go, a w zasadzie ją, znaleźliśmy, pozwoliła nam popatrzeć jak składa jaja w wykopanym przez siebie gnieździe. Wyglądało to trochę jakby Volkswagen Garbus składał małe volkswageniki…
Słodkouchy Lew Morski
Lew morski na nominację zasłużyłby już za sam wygląd, którym przypomina małego pieska oraz za najsłodsze na świecie ucho. Ale to, co czyni lwa morskiego absolutnie niepowtarzalnym zwierzęciem, jest to jak zachowuje się w wodzie. Pływanie z lwami morskimi, które robią sobie z ciebie jaja, a to strasząc Cię nadpływając z ogromną prędkością i skręcając w ostatniej chwili przed kolizją, a to znów kręcąc się wokół Ciebie i podgryzając Twoje płetwy, to doświadczenie, którego nie zapomnimy do końca życia i które koniecznie chcemy jeszcze kiedyś powtórzyć.
Na Galapagos oprócz lwów morskich jedno zwierze zwróciło naszą szczególną uwagę. Bloo-footed boobie, czyli po polsku głuptak niebieski lub cycuch niebieskostopy, jak my lubimy go nazywać, to najzabawniejszy zalotnik jakiego widzieliśmy. Taniec godowy cycucha polega na człapaniu wokół parterki i prezentowaniu jej swoich niebieskich stóp. Im stopy bardziej niebieskie, tym większa szansa na szczęśliwe cycuchowe małżeństwo. No i oprócz stóp, cały cycuch prezentuje się całkiem atrakcyjnie.
Alpako-Lamo-kosiarka z Machu Picchu
Czym się różni lama od alpaki, do dziś nie spytaliśmy, wiemy za to, że lama/alpaka przeżuwająca trawę na peruwiańskim stoku Machu Picchu to jeden z najfajniejszych widoków, jakie zapamiętamy z podróży.
A zwycięzcą w kategorii najfajniejsze zwierze, bezapelacyjnym, bezkonkurencyjnym i absolutnym zwycięzcą zostaje:
Słodkouchy Lew Morski!
Gdybyśmy mieli wannę, to byśmy sobie takiego sprawili. Komiczny na brzegu, niesamowicie sprawny w wodzie. Lewkom morskim obiecujemy, że jeszcze kiedyś do nich przyjedziemy!
Choć nie był to cel priorytetowy, to jakoś tak się złożyło, że po drodze trochę poplażowaliśmy ;-) Zobaczmy które z plaż zasłużyły na nominację w kategorii NAJLEPSZA PLAŻA…
Górzysta plaża Las Cabanas (El Nido, Filipiny)
To była pierwsza taka plaża, którą zobaczyliśmy. Taka, to znaczy taka jak z folderu turystycznego. Piękny piaszczysty piasek, palmy na brzegu, płytka lazurowa woda, a w tle formacje skaliste. Zostaliśmy cały dzień, tylko po to, żeby Las Cabanas przywaliła nam nokautującym ciosem z zachodu słońca.
Śnieżnobiała Playa del Carmen (Meksyk)
Kiedy po trzech tygodniach zmagania się z Majowymi ruinami Meksyku w końcu przyszedł czas, żeby trochę odpocząć, wylądowaliśmy na plaży w Playa del Carmen. Pal licho amerykańskie turystki w wieku przedemerytalnym pijące tequilę z meksykańskimi kelnerami. Piasek w Playa del Carmen był jak mąka, woda turkusowa jak – znów - w folderze biura podróży, a zimna Corona w promocji po dolara za butelkę. Piękne miejsce, nie dziwimy się kumplowi B. Americo, który ma zamiar przenieść się tam na starość.
Turkusowo-złota Isla Mujeres (Meksyk)
Po drugiej stronie zatoki od betonowego Cancun znajduje się mała wyspa Isla Mujeres, a na niej przepiękna, biała wręcz plaża i chyba najbardziej turkusowa woda, jaką widzieliśmy. Jeśli nie przeszkadzają Ci amerykanie jeżdżący na wózkach golfowych, to jest potencjalnie Twój raj na ziemi.
Zruinowana plaża Tulum (Meksyk)
Co można zrobić, aby jeszcze uatrakcyjnić plażę półwyspu Jukatan? Może do złotego piasku i turkusowej wody dorzucimy jeszcze ruiny miasta Majów? Tak właśnie jest w Tulum, gdzie tuż nad brzegiem morza leży miasto zbudowane w XIV wieku przez Majów. To podobno był pierwszy widok, jaki ujrzeli Hiszpanie po dotarciu do terytorium obecnego Meksyku. Trudno im się dziwić, że zostali na dłużej…
Zalwiona plaża wyspy Espanola (Galapagos, Ekwador)
Czy jest coś, co może przebić śnieżnobiałe plaże Jukatanu? Chyba tylko plaża na wyspie Espanola, która oprócz pięknego złotego piasku posiada również całkiem pokaźne stado lwów morskich (czyli najfajniejszych zwierząt świata :D).
W tej niezwykle zaciętej kategorii, gdzie wszystkie plaże-kandydatki zasłużyły na wielkie uznanie, naszym zwycięzcą (o włos) zostaje...
Las Cabanas na wyspie Palawan!
Ponieważ nie sposób oddać jej uroku słowami – wklejamy link do posta gdzie znajdziecie pakiet zdjęć Las Cabanas.